Pisarze donosów
  • Krzysztof MasłońAutor:Krzysztof Masłoń

Pisarze donosów

Dodano: 

Popisywał się swoim arystokratycznym rzekomo pochodzeniem, rodzinnymi koneksjami, pracą w dyplomacji, a w czasie wojny udziałem we francuskim ruchu oporu. Naprawdę pochodził z zamożnej, owszem, familii galicyjskich nafciarzy, po skandalach natury obyczajowej otarł się o Legię Cudzoziemską, a we Francji brał udział w konspiracji, tyle że komunistycznej, co starał się przemilczeć. A do dyplomacji trafił już w PRL, zostając konsulem w Tuluzie, Lille i Strasburgu. W 1950 r. jego pięknie zapowiadająca się kariera uległa załamaniu, gdy chciał zwerbować go wywiad francuski, a on, na swoje nieszczęście, zameldował o tym. Zamiast spodziewanej nagrody za lojalność dostał dymisję, wrzucono go z partii, odesłano do kraju i skierowano na podrzędne stanowisko w Cepelii. Nie poddał się jednak, odzyskał wpływy gdzie trzeba, wykazał się gorliwym donosicielstwem, odzyskał więc legitymację PZPR, dostał pracę w Polskim Radiu, na poważnie zajął się też literaturą, choć jego pierwsza proza – „Korupcja” – wydana została dopiero w roku 1961.

O jego literackim sukcesie zadecydowały jednak nie powieści, lecz pisane na zamówienie SB charakterystyki interesujących bezpiekę pisarzy, m.in. Jerzego Andrzejewskiego i Ireny Jurgielewiczowej, donosił też skwapliwie na kolegów literatów, wskazując ich słabostki i informując o podejmowanych przez nich działaniach o charakterze opozycyjnym. Wyjątkową aktywność wykazał w roku 1968, denuncjując te osoby ze środowiska pisarskiego i dziennikarskiego, które zamierzały emigrować.

Razem z żoną „roztoczył” opiekę nad jej kuzynem, nestorem Komitetu Obrony Robotników, profesorem Edwardem Lipińskim. Gdy ten nie kwapił się z ujawnianiem im zamierzonej działalności KOR, doradzał SB, by przycisnęła go mocniej, na przykład odbierając prawo do korzystania z kliniki rządowej. Jak relacjonował Marian Brandys, Lipiński dobrze się na nim poznał i tak go oceniał: „On wszystko wie, wszystko rozumie, ale to wielka świnia”.

Ze współpracy z SB wycofał się dopiero w roku 1981, wystąpił również wtedy z PZPR. Lech Wałęsa uhonorował go pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Próby wznawiania jego książek – bez bezpieczniackiego wsparcia – kończyły się jednak klęską i chyba tylko Jerzy Pilch wciąż uważa go za model z Sèvres polskiego pisarza.

Wacław Sadkowski (ur. 1933 r.)

Krytyk literacki, wieloletni redaktor naczelny „Literatury na Świecie”, przez sławnego pułkownika MSW Krzysztofa Majchrowskiego scharakteryzowany jako „aktywny uczestnik frontu kulturalnego partii”. Przez 16 lat pracował dla SB jako konsultant o pseudonimie Olcha. Rozpracowywał m.in. Marka Nowakowskiego, Pawła Hertza, Jarosława Marka Rymkiewicza. Pisał też sążniste relacje z kongresów Pen Clubów, na które wyjeżdżał w latach 80., kiedy polski Pen Club został przez centralę tej międzynarodowej pisarskiej organizacji „zamrożony”. Formalnie był gościem tych imprez, naprawdę agentem mającym do wykonania zadania specjalne. Głównie chodziło o pozyskanie tych pisarzy, którzy nie tyle sympatyzowali z reżimem Jaruzelskiego, bo takich nie było, ile przynajmniej nie uważali go za bandytę. Korzystał też, popierany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, z zagranicznych stypendiów – do Francji i Stanów Zjednoczonych.

Na potrzeby SB rozszyfrowywał pseudonimy pisarzy publikujących w podziemiu, denuncjował też niepoprawnych politycznie współpracowników „Literatury na Świecie”, m.in. aresztowanego w stanie wojennym tłumacza Tomasza Mirkowicza i jego żonę Julittę Wroniak. Później, już w wolnej Polsce, wydał serię o wdzięcznej nazwie „Edukacja europejska”, a w niej – wśród innych głośnych tytułów – klasykę literatury antykomunistycznej: „Nadzieję w beznadziejności” Nadieżdy Mandelsztam. I utrzymywał, że pięć tomów teczek zawierających dowody jego współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, zostało spreparowanych. Jasne, SB nic innego nie robiła w naszym pięknym kraju, tylko cały czas preparowała i preparowała.

Henryk Worcell (1909–1982)

Autor „Zaklętych rewirów”, pisarz samouk, współpracownik UB i SB.

Jako 16-latek ze wsi spod Tarnowa został pomywaczem w krakowskim Grand Hotelu. Zwrócił na niego uwagę Michał Choromański, wprowadzając Tadzia Kurtykę (takie było prawdziwe nazwisko Worcella) na literackie salony. Po wydanych w 1936 r. „Zaklętych rewirach” stał się pisarską gwiazdą. W 1949 r. zastraszony przez bezpiekę podpisał zobowiązanie o współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa i przyjął pseudonim Konar. Inwigilował środowisko wiejskie. Krótko, w latach 1955–1956, był w PZPR. W latach 1968–1971 prezesował wrocławskiemu oddziałowi ZLP. Cztery lata wcześniej wznowił kontakty z następczynią UB, Służbą Bezpieczeństwa, którą tym razem Worcell zainteresował jako pisarz.

Jemu z kolei współpraca z esbecją dawała profity finansowe, ważne w jego trudnej (czworo dzieci) sytuacji materialnej. Wiele wskazuje też na to, że powodowała nim często środowiskowa zawiść, odczuwał lekceważenie ze strony części pisarzy, zazdrościł im wyjazdów zagranicznych i przyznawanych stypendiów. Ubolewał nad tym, że nie wystawiono jego kandydatury do Nagrody Państwowej ZSRS, każąc zadowolić się pomniejszym wyróżnieniem. W swoich ocenach bywał prymitywny, a tych twórców, których nie rozumiał, niszczył, choć na szczęście możliwości miał ograniczone. Niemniej jednak o Rafale Wojaczku w marcu 1971 r. pisał w donosie:

„Jest jakimś nieporozumieniem, że Wojaczkowi często przyznaje się stypendia, bo natychmiast po otrzymaniu pieniędzy zapija się i kaleczy ludzi […] zadziwiająca jest bezsilność władz wobec tego chuligana. Władze często go aresztują, ale i natychmiast puszczają go na wolność, bo ma tzw. papiery wariackie, jakieś orzeczenie lekarskie z pobytu w szpitalu psychiatrycznym przy ul. Kraszewskiego. Dokąd więc ten niebezpieczny wariat będzie rozrabiał i kaleczył ludzi? Dopóki kogoś nie zabije? Władze powinny wreszcie znaleźć sposób ukrócenia samowoli tego niebezpiecznego faceta”.

Problem rozwiązał sam Wojaczek, popełniając dwa miesiące później samobójstwo.

Delatorską karierę Henryka Worcella ukróciła Służba Bezpieczeństwa, rezygnując ze współpracy z „Konarem” z uwagi na jego narastające problemy osobiste i nadużywanie alkoholu. Bezpieka chętnie obdarowywała swoich konfidentów markowymi trunkami, pijaństw swoich TW nie tolerowała jednak. Jeszcze by powiedzieli: za dużo i to nie tam, gdzie trzeba…

O kim powinienem jeszcze napisać? O Marku Wawrzkiewiczu i Krzysztofie Gąsiorowskim, Andrzeju Zaniewskim i Aleksandrze Nawrockim, na pewno o mężu Wisławy Szymborskiej – Adamie Włodku, o Jacku Kajtochu i Leszku Żulińskim, Grzegorzu Wiśniewskim i Tadeuszu Strumffie, o Danielu Passencie i Krzysztofie Teodorze Toeplitzu, o Andrzeju Brychcie, Henryku Gaworskim i Aleksandrze Minkowskim, o Jerzym Lovellu i Lechu Isakiewiczu, o Andrzeju Drawiczu, Janie Marii Gisgesie i Eugeniuszu Kabatcu, Jerzym Wittlinie i Marianie Reniaku, Olgierdzie Terleckim i Andrzeju Micewskim. Nazwiska małe, duże i ogromne, bo gdzieś na tej liście zaznaczyli swoją obecność również Włodzimierz Odojewski i Stanisław Cat-Mackiewicz, opozycyjni wobec komunizmu, nie zawsze jednak i nie wszędzie. Specjalnie „uhonorowany” powinien zostać Jerzy Zawieyski, katolicki dramaturg i homoseksualista, w czasach Gomułki bardzo ważna persona, członek Rady Państwa i poseł na Sejm PRL. W swojej najnowszej książce pt. „Biografie odtajnione” Joanna Siedlecka przedstawia jego iście przerażający i porażający portret. A obok opisy innych współpracowników komunistycznej policji politycznej – Służby Bezpieczeństwa: Marty Tomaszewskiej, Krystyny Siesickiej, Zbigniewa Nienackiego.

Tę listę jednak należy przerwać, bo ona nie ma końca. Tak jak i ten tekst niech zostanie bez puenty.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.