„Zamienił się w żywą pochodnię”. Horror polskiego kapłana w ZSRS
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

„Zamienił się w żywą pochodnię”. Horror polskiego kapłana w ZSRS

Dodano: 
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Rys. Krzysztof Wyrzykowski 
Upodlony przez sowiecką bezpiekę polski kapłan popełnił drastyczne samobójstwo.

Rzeczna rybitwa zatoczyła koło nad szarymi dachami Żytomierza i powoli opadła na plażę. Ciemna i mętna rzeka Teterew stała w szerokim rozlewisku. Tafla wody zdawała się zlewać z ołowianym niebem. Na brzegu zalegały hałdy brudnego śniegu.

Rybitwa przysiadła na odwróconej do góry dnem łódce i ze zdziwieniem obserwowała zbliżającego się do rzeki człowieka. Miał niebywale wychudzoną twarz, przedwcześnie posiwiałe włosy, ubranie w nieładzie. A w oczach desperację. Wiatr rozwiewał poły jego uwalanej w błocie sutanny.

Po dojściu do rzeki mężczyzna ukląkł na piasku i trzęsącymi się, zgrabiałymi od zimna rękami wyciągnął zza pazuchy butelkę. Uniósł ją do góry i wylał całą zawartość na siebie. Na głowę, twarz, szyję, ramiona, korpus, nogi. Następnie wyjął zapałki…

Chwilę później rozległ się potworny krzyk. Spłoszona rybitwa zerwała się do lotu, a mężczyzna zamienił się w żywą pochodnię. Ostatnim przedśmiertnym wysiłkiem samobójca wstał z kolan i – trawiony przez płomienie – zaczął kroczyć w stronę miasta.

Świadkiem przerażającej, mrożącej krew w żyłach sceny była przechodząca w pobliżu kobieta. Rzuciła się na ratunek, próbowała ocalić mężczyznę, ale było za późno. Usłyszała tylko, jak wycharczał przez spalone usta:

– Ja przeciw ludzkości zgrzeszyłem… Musiałem siebie ukarać…

Według innej wersji próbującym go ratować włościanom powiedział:

– Nie trzeba, nie trzeba. Pozwólcie mi umrzeć w męczarni za Chrystusa Pana.

Oparzenia były niezwykle rozległe. Kilka godzin później samobójca skonał w męczarniach w żytomierskiej klinice. Lekarza, którzy chciał nałożyć mu opatrunki, poprosił, żeby go nie ratował. Jak stwierdził, chce umrzeć „za grzechy popełnione wobec Boga i ojczyzny”.

Śmiertelnie rannemu człowiekowi zdążono udzielić ostatniego namaszczenia. Nazywał się Andrzej Fedukowicz i był polskim księdzem katolickim, proboszczem w miejscowej katedrze.

Katedra Św. Zofii w Żytomierzu.

W szponach GPU

Spektakularne samospalenie było aktem protestu przeciwko temu, co z księdzem zrobiła sowiecka bezpieka. 4 listopada 1923 r. Fedukowicz został aresztowany w ramach fali zatrzymań polskich księży na Ukrainie sowieckiej. Przez wiele miesięcy dwaj sadyści z GPU – Uszakow i Sokołow – dręczyli i maltretowali go w kazamatach tajnej policji w Żytomierzu i Charkowie. Ksiądz był przetrzymywany w lodowatym karcerze i głodzony. Stosowano wobec niego konwejer, czyli wyniszczającą metodę tortur polegającą na uporczywym, długotrwałym pozbawianiu snu.

Ksiądz został oskarżony o to, że był agentem wywiadu II RP i prowadził „polityczną działalność antysowiecką”. Długotrwałe tortury doprowadziły ks. Fedukowicza do załamania psychicznego. Polski konsul w Kijowie, Michał Świrski, w raporcie wysłanym do Warszawy donosił, że ksiądz w wyniku „sowieckiej kuracji” był „na wpół obłąkany i zniedołężniały”.

Znajdujący się w tym rozpaczliwym stanie Fedukowicz załamał się i skapitulował. Na żądanie czekistów 9 listopada 1924 r. podpisał zredagowany przez nich „list otwarty” do papieża Piusa XI.

Oto fragment tego wstrząsającego dokumentu:

Błogosławiony Ojcze,

My niżej podpisani, mając na uwadze dobro Kościoła katolickiego na terytorium Ukrainy i zbawienie dusz wiernych, ośmielamy się złożyć do stóp Waszej Świętobliwości niektóre szczegóły charakteryzujące stan Kościoła na Ukrainie. Parafie znajdujące się na Ukrainie sowieckiej podlegają kompetencjom biskupa mieszkającego w Polsce. Zarządzanie Kościołem z zagranicy innego państwa prędzej czy później się ujawnia i pociąga za sobą prześladowanie księży przez władze, co jest zupełnie sprawiedliwem i naturalnem, gdyż w każdym dobrze urządzonym państwie rząd broni swoich praw, pociągając przestępców do odpowiedzialności kryminalnej.

Ks. Andrzej Fedukowicz

W dalszej części listu napisano, że polscy księża opiekujący się wiernymi na terenie sowieckiej Ukrainy w rzeczywistości wykonywali działania szpiegowskie na rzecz Oddziału II polskiego Sztabu Generalnego.

Ja niżej podpisany, zapomniawszy o słowach apostoła Pawła: „Nie mieszać się do spraw świeckich”, poddałem się pokusie i przyjmowałem u siebie wywiadowców polskich. Dałem im miejscowe sowieckie gazety, wskazałem miejscowość, gdzie kwaterował oddział wojsk czerwonych. Stałem się agentem polskiego konsulatu. Komunikuję Waszej Świętobliwości o wyżej wymienionych faktach nie dlatego, żeby się uniewinnić, odwrotnie – jestem bardziej winien niż ktokolwiek inny. Piszę o tem tylko dlatego, żeby dać ilustrację tych warunków, w jakich znajduje się tutejszy Kościół. Błagam i proszę Waszą Świętobliwość, padając na twarz, żeby swoim autorytetem apostolskim podziałała na rząd polski, aby nie wykorzystywał księży do celów politycznych. Wasz życzliwy stosunek bezwzględnie polepszy bardzo stosunki sąsiedzkie między Polską a sowiecką Ukrainą, której rząd bez przyczyn i danych nikogo nie pozbawia życia i swobody.

Wszystko to oczywiście było stekiem wierutnych bzdur, wytworem wyobraźni perfidnych czekistów. Rzekomy list ks. Fedukowicza został natychmiast wydrukowany w dziesiątkach sowieckich gazet. Oczywiście z odpowiednim, zjadliwym antykatolickim komentarzem. W dniu jego publikacji czekiści wypuścili kapłana z więzienia.

Był to już jednak ludzki wrak. Strzęp człowieka. Dręczony wyrzutami sumienia z powodu podpisania paskudnego dokumentu, pogrążony w głębokiej depresji nie potrafił spojrzeć sobie w oczy. Jego upokorzenie przekraczało granice jego wytrzymałości…

Wspomniany wyżej polski dyplomata był wyraźnie zaniepokojony stanem księdza i apelował do swoich przełożonych o pomoc w jego natychmiastowej ewakuacji z sowieckiego piekła.

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.