Jak Fronczewski ograł SB

Jak Fronczewski ograł SB

Dodano: 
Piotr Fronczewski Fot: Paweł Matyka
Piotr Fronczewski Fot: Paweł Matyka Źródło: Wikimedia Commons
Grzegorz Wołk || Raport MO okazał się początkiem zmagań dwóch osób potrafiących grać: aktora i oficera służb specjalnych.

Mroźne niedzielne popołudnie 9 stycznia 1983 r. nie zapowiadało niczego niezwykłego. Przy ulicy Kruczej w Warszawie rutynowe kontrole prowadził milicyjny patrol, wypatrując głównie nietrzeźwych kierowców. Gdy zatrzymany został niepozorny polonez, nikt nie mógł się spodziewać, że cała sprawa doprowadzi kierowcę do rozmów z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa. Niemal od razu milicjanci wyczuli od prowadzącego samochód alkohol. Dalej sprawy potoczyły się szybko. Przeprowadzony na miejscu test dał wynik pozytywny. Kolejne badanie – przez pobranie krwi – powtórzono na ulicy Kolskiej. W tym czasie kierowca przekonał milicjantów, by samochód odebrała żona. Mieszkali nieopodal i nie był to wielki problem. Kierowcą okazał się znany aktor Piotr Fronczewski.

Obywatele aktorzy na cenzurowanym

Fronczewski już w momencie kontroli wiedział, że dwie „setki” wypite w towarzystwie Janusza Gajosa będą początkiem kłopotów. Dzisiaj tabloidy żyją takimi potknięciami „znanych i lubianych”. Wówczas społeczna tolerancja dla „prowadzenia na podwójnym gazie” była zdecydowanie wyższa niż dziś. Zatrzymanie prawa jazdy mocno utrudniłoby Fronczewskiemu codzienne funkcjonowanie. Aktor zapewne się jednak nie spodziewał, że kontrola przy ulicy Kruczej ściągnie na niego zainteresowanie Służby Bezpieczeństwa. Skąd esbecy wiedzieli o wyskoku Fronczewskiego? To bardzo proste. Stołeczni milicjanci mieli obowiązek informować odpowiednie jednostki operacyjne SB o wszelkich wyskokach artystów i twórców. Zatrzymanie podczas jazdy po spożyciu alkoholu było idealnym pretekstem do „rozmowy werbunkowej”. W końcu szantaż był jedną z ulubionych metod działalności tej służby, a im więcej „haków”, tym większe szanse na sukces takiej rozmowy.

Trudno powiedzieć, czy aktorzy mieli świadomość, że są baczniej obserwowani przez SB niż większość obywateli. Przed otwarciem archiwów komunistycznych służb takich dowodów nie mogli mieć. Do rzadkości należały sytuacje, by otwarcie o kontaktach z SB mówiono. Nawet gdy finalnie odmawiano współpracy, sam fakt współpracowania starano się zachować w tajemnicy. Jednakże było to środowisko dość zwarte, utrzymujące nie tylko ożywione kontakty zawodowe, lecz także przyjazne stosunki towarzyskie. W takim klimacie łatwo o plotki.

Raport milicjantów z zatrzymania Fronczewskiego okazał się początkiem gry dwóch osób doskonale wyszkolonych w technikach manipulowania odbiorcą. Absolwent szkoły teatralnej kontra oficer służb specjalnych. Pierwszy posiadany talent wykorzystywał dla dobra kultury narodowej, drugi po to, by łamać życie „wrogom ludu”. Pierwszy chciał odzyskać prawo jazdy, drugi pozyskać „uchola” w Teatrze Dramatycznym. Podjęta gra przypominała sztukę teatralną w trzech aktach. Pierwszy z nich rozegrał się kilka lat wcześniej.

Znajomi z Radomia i Ursusa

Odbierając telefon trzy dni po opisanej kontroli, Fronczewski z pewnością nie przypuszczał, że usłyszy głos znany mu jeszcze z 1977 r. Dzwonił ppor. Zbigniew Grabowski. W styczniu 1977 r. miał zaledwie kilkumiesięczny staż w SB, mimo to przełożeni zlecili mu przeprowadzenie rozmów „profilaktycznych” z artystami, którzy publicznie krytykowali władze komunistyczne za brutalną pacyfikację strajków robotniczych z czerwca 1976 r.

Piotr Fronczewski był wówczas dość młodym i bardzo obiecującym aktorem. Warszawską szkołę teatralną ukończył w 1968 r., jako student był świadkiem zdjęcia ze sceny osławionych „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka i protestów studenckich, które odbyły się później. Nie brał w nich aktywnego udziału. Późniejszy odtwórca roli Pana Kleksa poświęcił się tymczasem karierze zawodowej. Po ukończeniu studiów rozpoczął pracę w Teatrze Dramatycznym. Z powodzeniem występował także w produkcjach filmowych. Próbował funkcjonować w gierkowskiej rzeczywistości i spełniać się zawodowo. Grywał także epizodyczne role milicjantów m.in. w serialu „Przygody psa Cywila” i mało znanym filmie „Żółw” z 1974 r. Zachowywał jednocześnie dystans do świata polityki. Do PZPR nigdy nie wstąpił.

Dużą zmianą w postrzeganiu dekady Gierka – czyli PRL-owskiego okresu prosperity – był czerwiec 1976 r. Wtedy to władza komunistyczna z całą bezwzględnością rozprawiła się ze strajkującymi robotnikami. Dochodzące z Radomia i Ursusa wieści o biciu, „ścieżkach zdrowia” i innych represjach poruszyły wielu artystów. Chęć niesienia pomocy poszkodowanym stała się zaczynem, na którym wyrósł Komitet Obrony Robotników. Sam Fronczewski opozycjonistą co prawda nie został, ale w styczniu 1977 r. wraz ze 171 innymi „przedstawicielami świata kultury i nauki” podpisał adresowaną do posłów PRL petycję w proteście przeciwko represjom wymierzonym w strajkujących robotników. Akcję zainicjował Marian Brandys. Służba Bezpieczeństwa uznała ten list za „negatywną inicjatywę polityczną wobec władz państwowo-politycznych” i przystąpiła do inwigilacji sygnatariuszy. Z końcem stycznia 1977 r. Fronczewski został objęty kontrolą przez SB i od tej pory w jej materiałach pojawiał się jako figurant o kryptonimie As.

Rozpoczął się proces gromadzenia danych. Zdecydowano się w tym celu wykorzystać technikę operacyjną „W” i „PT”, czyli kontrolować listy „Asa” oraz podsłuchiwać jego rozmowy telefoniczne. Miał go też sprawdzać tajny współpracownik „Bliźniak”, pod którym to pseudonimem w aktach SB krył się Maciej Damięcki, kolega Fronczewskiego z Teatru Dramatycznego. „Bliźniak” nie tylko informował o zachowaniu kolegi, lecz także sam podpytywał Fronczewskiego o ocenę działalności KOR i o to, czy angażował się on w jego aktywność.

To, co było odruchem sumienia i wyrazem solidarności z represjonowanymi robotnikami, dla władz było działaniem „antysocjalistycznym” i zdecydowanie wrogim. Sygnatariusze petycji trafili „na dywanik” do Wydziału Kultury Urzędu Miasta st. Warszawy. Sam Fronczewski tłumaczył się tam, że petycję podpisał ze względów etycznych i w celu obrony praworządności. Powoływał się jednocześnie na konstytucję PRL, która na taki krok zezwalała. Opis tej rozmowy trafił na biurko esbeka, co dla aktora paradoksalnie okazało się pożyteczne. Urzędnik ją streszczający – trudno ocenić na ile obiektywnie – opisał aktora jako „działającego bez świadomości politycznej” i „aprobującego ustrój socjalistyczny […] poddającego krytyce [jedynie] niektóre działania propagandowe, przemilczanie spraw trudnych, rozmijanie się z odczuciami społecznymi”.

Czytaj też:
Żołnierze najbardziej wyklęci

Esbek Grabowski systematycznie gromadził informacje o aktorze: kopie jego listów, opinie agentów z jego otoczenia itd. Musiał jednak cierpieć na nadmiar innych obowiązków, gdyż spotkanie z Fronczewskim odwlekał przez blisko pięć miesięcy. Wezwany do Komendy Stołecznej MO Fronczewski miał pełną świadomość, z kim rozmawia. Na komendzie powtórzył swoje tłumaczenia z Wydziału Kultury. Wyostrzył także jej bardziej koncyliacyjne treści. Podkreślił, że petycja była jednorazowym występkiem i generalnie wiele zawdzięcza „ludowej” ojczyźnie. Podporucznik Grabowski widocznie pragnął usłyszeć takie słowa. Pozostał pod dużym wrażeniem Fronczewskiego. W notatce sugerującej zamknięcie sprawy podkreślał, że nie ma żadnych dowodów na zaangażowanie się aktora w działalność KOR. Dodawał jeszcze, iż „uzyskane informacje świadczą, że jego [tj. Fronczewskiego] jedyną pasją jest teatr i wszystkie swoje siły i umiejętności wykorzystuje na doskonalenie warsztatu aktorskiego”.

Obrana strategia rozmów z esbekiem okazała się skuteczna. Z jednej strony aktor nie ściągnął na siebie większych kłopotów. Z drugiej ani nie usiłowano go wplątać w działania propagandowe władz, ani werbować do współpracy z SB. Profilaktycznie, zapewne z inicjatywy Grabowskiego, zastrzeżono mu możliwość wyjazdu na zachód przez dwa lata. Jednak i ten problem przeskoczono. Fronczewskiemu zdarzało się w tym czasie podróżować m.in. do Berlina Zachodniego. Zgodnie ze złożoną deklaracją przez kolejne lata nie angażował się w działalność opozycyjną. Skupił się na karierze zawodowej i życiu rodzinnym. Aż do feralnej przejażdżki sześć lat później nie miał kontaktów z SB.

Werbunek (prawie) wzorcowy

Można się zastanawiać, w jakim celu SB zainteresowała się już rozpoznawalnym aktorem? Otóż Teatr Dramatyczny cieszył się „zainteresowaniem operacyjnym” stołecznej bezpieki. Na funkcjonariuszy zajmujących się ową „ochroną” nakładało to obowiązek pozyskiwania informatorów spośród osób tam pracujących. Musiano w końcu zdobywać wiedzę o panujących tam nastrojach, ewentualnych „zagrożeniach” itd. Często sprowadzało się to do zbierania środowiskowych plotek. Tak właśnie działała Służba Bezpieczeństwa w PRL – nawet placówka kulturalna musiała być pod kontrolą, by nie pojawiły się tam „antysocjalistyczne” nastroje. Inwigilacja środowisk twórczych zwiększyła się zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego. Władza nie mogła wybaczyć artystom, że w okresie 1980–1981 masowo poparli Solidarność, a i później wciąż sympatyzowali z opozycją. To dlatego Piotr Fronczewski był tak pożądanym informatorem w tym środowisku.

Dla funkcjonariusza SB próba werbunku Fronczewskiego była racjonalna. Kontrola milicyjna dostarczyła wszak narzędzi szantażu, a jego koncyliacyjne zachowanie podczas rozmowy w 1977 r. zdawało się stwarzać pole do werbunku. Kolejny agent wśród warszawskich aktorów byłby cenną zdobyczą, toteż gra toczyła się o wysoką stawkę. Szło nie tylko o karierę, lecz także o rodzinę. Los żony lub dwojga małych dzieci to także skuteczne elementy szantażu. Esbecy potrafili grozić „wypadkiem” kogoś z najbliższej rodziny w przypadku odmowy współpracy lub kontynuowania działalności opozycyjnej. Andrzej Sobieraj, przewodniczący radomskiej Solidarności, wspominał, że pewnego dnia jego syn wrócił z płaczem do domu, mówiąc, że zaczepił go „jakiś pan” i mu powiedział, że go zabije, jeżeli ojciec się nie uspokoi. Fronczewski zapewne słyszał o podobnych przypadkach.

Czytaj też:
Przyjaciele wyciągnęli uknuli spisek, żeby wyciągnąć mnie z internowania

Niekoniecznie wiedział natomiast, że angażując się w działalność Kabaretu pod Egidą, trafi w sferę zainteresowania jeszcze innej jednostki SB. W PRL nawet śmiech potrafił być „antysocjalistyczny”. Zwłaszcza ten w dobrym wydaniu, a przecież Kabaret pod Egidą skupił wokół siebie wielu wybitnych polskich aktorów i kabareciarzy. Poza Janem Pietrzakiem udzielali się tutaj m.in. Krystyna Janda, Jonasz Kofta, Kazimierz Kaczor, Wojciech Pszoniak i Anna Nehrebecka. Pomimo to w drugiej połowie lat 70. nikt nie podejmował próby werbunku Piotra Fronczewskiego. Widocznie uznano, że bez „kompmateriałów” się nie uda.

Porażka porucznika

Sytuacja zmieniła się w styczniu 1983 r. W tym przypadku por. Grabowski działał szybko. Milicjanci złapali Fronczewskiego 9 stycznia, dzień później informację dostała SB, a do spotkania doszło już 12 stycznia. Grabowski zaprosił Fronczewskiego do kawiarni Pod Kurantem. W ciągu dwugodzinnej rozmowy poruszali różne tematy. Najważniejszym był jednak bojkot radia i telewizji przez część środowiska aktorskiego, stanowiący formę protestu przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Następnie aktor poruszył temat odebranego prawa jazdy i opisania związanych z tym kłopotów. Podał wówczas znane mu przykłady odzyskania prawa jazdy przez Mariana Kociniaka, Janusza Gajosa i Bogdana Łazukę. Wszyscy mieli je utracić za prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym. Widząc otwartość Fronczewskiego, Grabowski sugerował, że SB potrzebuje „konsultantów” w środowisku aktorskim, łechcąc przy okazji rozmówcę komplementami na temat jego uzdolnień aktorskich. Ten jednak zdecydowanie odmówił „konsultacji”. Sam zainteresowany wspominał po latach, że jego odmowa była dużo ostrzejsza: „Zbyszek! Ni chuja, będę jeździł rowerem”. Nie odmówił jednak wystarczająco stanowczo kolejnego spotkania, co stało się pretekstem do zarejestrowania go w kartotekach SB jako kandydata na tajnego współpracownika.

Do kolejnego spotkania doszło 9 lutego, w warszawskiej restauracji Kuźnia. Esbek na samym początku zwrócił Fronczewskiemu prawo jazdy i dowód rejestracyjny, co spowodowało dużą radość zainteresowanego. Następnie rozmawiano o sytuacji w Teatrze Dramatycznym i przyszłości rozwiązanego Związku Artystów Scen Polskich. „Informacje te pozbawione były jednak głębszej wartości operacyjnej” – zapisał po spotkaniu esbek. Fronczewski pokwitował także odbiór dokumentów. Przyznał również, że poprosił o pomoc w odzyskaniu prawa jazdy dyrektora teatru oraz zadeklarował, że fakt rozmowy z funkcjonariuszem zachowa w tajemnicy. Esbek takim stanem rzeczy był bardzo zadowolony i w notatce ze spotkania zapisał, że postawa aktora „rokuje nadzieję” na potencjalny werbunek.

Owe nadzieje prysły już po kilku dniach. Od połowy lutego do stołecznej SB napływać zaczęły meldunki, że aktor rozpowiada znajomym o spotkaniach z esbekiem. W notatce streszczającej sporządzonej w centrali MSW pisano, że „próbę pozyskania go do współpracy przedstawia w sposób nieprawdziwy i humorystyczny. Również okoliczności prowadzenia rozmów komentuje całkowicie niezgodnie z prawdą”. Szczery żal esbeków był widoczny nawet w dokumentach. Nie tylko bowiem zostali oszukani i oddali aktorowi prawo jazdy, to jeszcze stali się przedmiotem kpin w środowisku aktorskim.

Pułkownik Krzysztof Majchrowski, sam będący niespełnionym literatem, sugerował, by „przyszłe rozmowy z »artystami« były prowadzone po lepszym przygotowaniu, wnikliwiej i konsekwentniej. Tak by rozmówcy nie wpuszczali nas w »maliny«”. Wyzierała z tego ledwo skrywana chęć zemsty na sprytnym aktorze. Majchrowski sugerował, że stołeczni esbecy powinni się „zająć skuteczniej” Piotrem Fronczewskim. Padały sugestie o potrzebie jego kompromitacji w środowisku aktorskim oraz ewentualnym wykorzystaniu go jako kanału dezinformacyjnego.

Rok później, odtwarzając rolę Franka Kimono, mógł z dumą deklamować: „Nie ze mną te numery”. Zachował się w najlepszy z możliwych sposobów. Będąc szantażowanym bezpośrednio utratą prawa jazdy oraz mając świadomość możliwego blokowania przez SB jego kariery, zdecydował się ujawnić treść rozmów. W takim przypadku funkcjonariusz był skazany na porażkę. Co to za agent, skoro wszyscy wiedzą, że spotyka się z funkcjonariuszami SB? Szkoda jedynie, że była to w środowisku aktorskim postawa rzadko spotykana, wręcz wyjątkowa. Tym bardziej zasługuje na zapamiętanie.

Artykuł został opublikowany w 8/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.