Spadli Polsce z nieba. Legenda cichociemnych
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Spadli Polsce z nieba. Legenda cichociemnych

Dodano: 
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Rys. Krzysztof Wyrzykowski 
Zrzuceni na spadochronach na obszar okupacji niemieckiej walczyli nie tylko z Niemcami, lecz także z Sowietami. Dowodzili oddziałami AK, byli oficerami sztabowymi, radiotelegrafistami, fałszowali niemieckie dokumenty. Co trzeci z nich zginął.

Pierwszą walkę stoczyli cichociemni w grudniu 1941 r. Niefortunnie zrzuceni na granicy III Rzeszy – a ściślej mówiąc: polskich ziem wcielonych do niej oraz Generalnego Gubernatorstwa – natknęli się na patrol straży granicznej i znaleźli się pod lufami jego karabinów. Kapitan Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz” i por. Alfred Paczkowski „Wania” mogli od razu zademonstrować swoje umiejętności zdobyte na przeszkoleniu w Anglii. Nie pozwolili się zrewidować. „Wania” uderzył jednego z żandarmów i powalił go na ziemię, wyciągnął pistolet, pozostali też sięgnęli po broń.

„W ciągu kilku sekund położyli trupem czterech Niemców, obecnych w pomieszczeniu. […] Za tę pierwszą potyczkę stoczoną po powrocie do ojczyzny »Kotwicz« i »Wania« zostali wkrótce odznaczeni Krzyżami Virtuti Militari. Później szli z potyczki w potyczkę, z bitwy w bitwę. Historia zaliczyła ich obydwu w poczet najdzielniejszych, najbardziej dynamicznych oficerów Armii Krajowej” – pisał Jerzy Ślaski w „Polsce Walczącej”. W grudniu 1941 r. udało się im uciec, ale dwaj inni cichociemni zostali zabici w obławie.

Akcja w Pińsku

Po niespełna roku szczęście nie sprzyjało Paczkowskiemu, ale nie opuściło go do końca. W listopadzie 1942 r. wpadł w ręce Niemców. Był dowódcą III odcinka dywersyjnego „Wachlarza”, którego żołnierze paraliżowali niemiecki transport i łączność, wspomagając naszego sojusznika z przymusu, a wkrótce otwartego wroga – Armię Czerwoną

Akcja odbicia „Wani” oraz dwóch innych żołnierzy z więzienia w Pińsku była jedną z najsłynniejszych i najbardziej brawurowych akcji Armii Krajowej. Podjęto ją na rozkaz gen. Stefana Roweckiego „Grota”, a dowództwo objął cichociemny por. Jan Piwnik „Ponury”, mając do pomocy innego cichociemnego, Jana Rogowskiego „Czarkę”. Obaj wcześniej wydostali się z niemieckiego więzienia w Zwiahlu. Akcja odbyła się 18 lutego 1943 r. Tak opisywał ją raport AK, przesłany do sztabu Naczelnego Wodza w Londynie:

„Oficer występujący w roli żołnierza niemieckiego zażądał otworzenia bramy. W chwili wjazdu na dziedziniec więzienia wśliznęło się dwóch naszych ludzi przez bramę i usiłowało sterroryzować strażnika. Wobec próby oporu został on zabity wystrzałem rewolwerowym. Brama wjazdowa została bezzwłocznie zamknięta […]. Na sygnał dany klaksonem dany przez ob. Ponurego przeskoczyła przez mur reszta ludzi pozostałych na ulicy i przystąpiła błyskawicznie do wykonywania dalszej akcji. 2 ludzi wpadło do kancelarii więzienia, gdzie w walce zabili 2 znajdujących się tam strażników niemieckich […]. Obywatel Ponury wraz z kilkoma ludźmi wbiega do budynku więzienia, rozbraja zaskoczonych strażników, zdobywa klucze i otwiera wszystkie cele więzienne”.

Cichociemny „Wania” i jego towarzysze zostali uwolnieni. Po powrocie do Warszawy „Ponury” i „Czarka” zostali za ten brawurowy czyn odznaczeni osobiście przez gen. Roweckiego Orderami Virtuti Militari

Legenda „Ponurego”

Jan Piwnik to jeden z najbardziej znanych cichociemnych, a jednocześnie jeden z najsłynniejszych dowódców oddziałów partyzanckich AK. Jako cichociemny został wyznaczony na szefa Kedywu Komendy Okręgu Kieleckiego, lecz wolał bezpośrednio dowodzić w polu żołnierzami na Kielecczyźnie. Zorganizował największe wówczas zgrupowanie partyzanckie, skutecznie walcząc z obławami i wykonując uderzenia dywersyjne. Partyzanci „Ponurego” zatrzymali w nocy z 2 na 3 lipca 1943 r. dwa pociągi osobowe i ostrzelali je. W walce poległo lub zostało rannych kilkudziesięciu Niemców.

Jednak dywersja miała swoją cenę. W odwecie za napad na pociąg Niemcy spalili 12 lipca 1943 r. wieś Michniów, udzielającą pomocy partyzantom „Ponurego”, i zabili ponad stu jej mieszkańców. „Ponury” zemścił się za Michniów, atakując kolejny pociąg z Niemcami. W styczniu 1944 r. Piwnik został odwołany ze swojego stanowiska. Komendant okręgu uważał, że nie czas jeszcze na masową akcję partyzancką, brał też pod uwagę krwawe represje niemieckie. Jerzy Ślaski nie rozstrzygając sporu między Piwnikiem i jego przełożonym, stwierdzał: „Jedno jest pewne, że Ziemia Kielecka stała się – nie po raz pierwszy w swych dziejach – prawdziwym bastionem Polski Walczącej, że w 1944 r. cały jej niemal obszar objęła wojna partyzancka, co jest w ogromnym stopniu zasługą mjr. Jana Piwnika […]. I to o nim – a nie usiłujących go wziąć w ryzy sztabowcach – do dziś śpiewają mieszkańcy wiosek położonych u stóp Gór Świętokrzyskich”.

Przysięga żołnierzy 2 kompanii 7 batalionu 77 Pułku Piechoty (Okręg Nowogródek Armii Krajowej), 1944 r. Pośrodku (z mapnikiem) por. Jan Piwnik ps. "Ponury".

Jan Piwnik „Ponury” został śmiertelnie ranny w walce z Niemcami, w Jewłaszach, na ziemi nowogródzkiej, w czerwcu 1944 r. Jego ostatnimi słowami były: „Powiedz żonie i rodzicom, że ich bardzo kochałem i że umieram jako Polak... I pozdrówcie Góry Świętokrzyskie.”...

Kapitan „Mak”

Jednym z oficerów „Wachlarza” był zastępca dowódcy IV odcinka kpt. Bohdan Piątkowski „Mak”, syn członka Organizacji Bojowej PPS, legionisty, po 1918 r. pułkownika Wojska Polskiego. Cichociemny Jerzy Sokołowski „Mira” pisał we wspomnieniach, że dzięki energii „Maka” w rejonie Mińska działało 15 patroli dywersyjnych. „Organizatorem całej akcji był skoczek kpt. »Mak« aż do momentu kompletnego zorganizowania i uruchomienia aktywnej dywersji, transportu i łączności z centralą warszawską. Kpt. »Mak« był nie tylko niesłychanej odwagi dowódcą, lecz także świetnym organizatorem, doskonałym kolegą i szczerym przyjacielem każdego z podwładnych mu żołnierzy. Szkoda, że nie doprowadził swej roboty do końca” – pisał o nim w „Drogach cichociemnych” Jerzy Sokołowski.

Gdy Piątkowski został schwytany przez Niemców, powstał plan jego odbicia, zaakceptowany przez Komendę Główną AK. Do akcji zgłosił się „Mira”. Sokołowski aresztowany i torturowany umknął pewnej śmierci, wykorzystując moment zawahania konwojującego, gdy zapytał go, dlaczego w protokole przesłuchania nie umieścił znacznej kwoty pieniędzy znalezionej podczas rewizji. „Z półobrotu uderzyłem go w grdykę i kopnąłem jednocześnie. Jak na cichociemnych kursach”.

Aby zwiększyć szanse powodzenia ataku na więzienie w Mińsku, nawiązano kontakt z partyzantami sowieckimi, których towarzysze byli także w więzieniu. Sowieci okazali się zdrajcami. Niemcy otoczyli dom, w którym byli polscy żołnierze czekający na czerwonych partyzantów. W walce poległo trzech Polaków. „Mirze” udało się wyrwać z obławy. Piątkowski, który dla „Miry” był wzorem bohaterstwa i silnej woli, uporu oraz niezłomności, sam próbował ucieczki. Udało mu się wdrapać na mur, lecz został postrzelony przez strażników. Ledwo zaleczył rany, a ponownie próbował ucieczki, lecz tym razem został pojmany i skatowany.

„Żadne niepowodzenie nie mogło złamać tego człowieka. Dżul [tak nazywano Piątkowskiego – przyp. T.S.] uciekł po raz trzeci. Był już poza murem, gdy rozpoczął się pościg. Tym razem dostał niebezpieczny postrzał osierdzia. Nie pomogła nawet życzliwa opieka lekarza więziennego, Niemca, któremu Dżul zaimponował swoim charakterem. Po upływie krótkiego czasu kpt. Piątkowski zmarł”.

Zasadzka na Fischera

Cichociemny kpt. Adam Borys „Pług” był organizatorem i dowódcą słynnego oddziału specjalnego o kryptonimach Agat, Pegaz, następnie Parasol likwidującego gestapowców i esesmanów wsławionych zbrodniami i okrucieństwem. Najsłynniejszą akcją był udany zamach na Franza Kutscherę, dowódcę SS i policji na dystrykt warszawski. Niewiele brakowało, sekundy zaledwie, by jego los podzieli gubernator warszawski Fischer, na którego także zapadł wyrok śmierci. Dowództwo akcji powierzone zostało cichociemnemu Bronisławowi Grunowi „Szybowi”. Zamach miał nastąpić podczas powrotu Fischera z polowania w podwarszawskich lasach. Oddział, który miał tego dokonać, dysponował jednym rkm-em, 14 pistoletami maszynowymi, 12 pistoletami i ponad 40 granatami.

„Taką liczbą broni nikt jeszcze, zdaje się, nie rozporządzał” – wspomniał Grun w „Drogach cichociemnych”. Na wyposażeniu oddziału była także stalowa lina. Rozciągnięto ją między drzewami, w poprzek szosy, aby zatrzymać lub przewrócić pierwszy z samochodów, którymi wracali niemieccy dygnitarze. Wykorzystując powstały chaos, żołnierze AK mieli przystąpić do akcji.

Gen. Władysław Sikorski w ośrodku szkoleniowym cichociemnych w Audley End dekoruje ppor. Michała Fijałkę ("Kawę") Orderem Virtuti Militari

Był 8 stycznia 1944 r. „Pierwsze auto wpada na linę, lecz – niestety – jedzie dalej. Rkm grzeje jak cholera. Nadjeżdża drugie auto. Wszystkie pm grają, rkm także, wybuch filipinek raz po raz to pod autem, to na aucie – a one jadą i jadą! Obejmuję wzrokiem cały odcinek. Widowisko – wzrokowo i słuchowo – wręcz wspaniałe. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Ale samochodów nie sposób było zatrzymać”. Trzy samochody umknęły, czwarty nie dał rady i żołnierze akcji zamierzali do niego podbiec, by zlikwidować jego pasażerów, ale Grun zarządził odskok, bo zauważono, że w ich stronę jadą jakieś pojazdy. Fischer przeżył zamach, jednak zginęło dwóch Niemców, a kilku zostało rannych.

Okazało się, że zakładający linę żołnierz za późno otrzymał sygnał od obserwatorów. Nie można było ich jednak ustawić na bardziej wysuniętej pozycji z obawy przed dekonspiracją.

Grun mówił do zawiedzionego uczestnika akcji: „Widzisz »Tadziuniu«, to nie Briggens [miejsce szkolenia cichociemnych – przyp. T.S.]. Tam zażądałoby się radiostacji fonicznych i na pewno by się znalazły. Wyrzuciłoby się obserwatorów dalej i wszystko byłoby OK”.

Rozgrzeszenie fałszerza

Cichociemny Stanisław Jankowski „Agaton” kierował Wydziałem Legalizacji i Techniki wywiadu AK. Produkował fałszywe dokumenty.

„Dzięki ludziom w Wydziale Ewidencji Zarządu Miejskiego [w Warszawie – przyp. T.S.] współpracującym z AK, istniała do dyspozycji organizacji pewna ilość »martwych dusz«. Imię, nazwisko dziedziczyło się po poprzedniku, odcinek meldunkowy załatwiali nasi ludzie w Wydziale Ewidencji, metrykę trzeba było dorobić. […]. Najwięcej trudności miałem z wypisywaniem łacińskiego tekstu na formularze drukowane w tym języku. Łaciny nie uczono nas w szkole wywiadu, a z mojej łaciny szkolnej pozostało mi w pamięci »Exegi monumentum...« i kilka przysłów. Całkiem nieprzydatnych do fałszowania metryk. Chodziłem do zaprzyjaźnionego księdza w kościele św. Anny. Pomagał mi chętnie i z góry obiecał rozgrzeszenie za wszystkie fałszerstwa” – pisał Jankowski we wspomnieniach pt. „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”.

Zajmował się też wywoływaniem meldunków wywiadowczych pisanych atramentem sympatycznym na kartkach pornograficznego pisma „Fala”, wydawanego przez Niemców dla Polaków.

Wydział korzystał z pomocy kieszonkowców. „Tą drogą uzyskiwaliśmy papiery niemieckich oficerów, którzy przyjeżdżali na warszawskie dworce oraz dokumenty reich- i volksdeutschów”. Doszło do tego, że gestapo zaleciło, by każdy dokument z Generalnego Gubernatorstwa, a już szczególnie z Warszawy był traktowany jako potencjalny falsyfikat i szczególnie starannie kontrolowany. „Komplement dla naszej roboty, ale i dodatkowe emocje dla naszych klientów” – komentował cichociemny „Agaton”.

Jednym z „klientów” był wysłany do Paryża w wywiadowczej misji Kazimierz Leski „Bradl”, jako niemiecki generał von Hallman, z kompletem dokumentów, w tym i kartek żywnościowych. Leski stał w kolejce do okienka, by je zrealizować, gdy urzędnik zakwestionował kartki stojącego przed nim Niemca, uważając za niewłaściwe, a może fałszywe. Chwycił kartki Leskiego i krzyknął: „To są właściwe kartki! Takie powinny być”.

Przeciw Sowietom

Cichociemny por. Adolf Pilch „Góra” był dowódcą batalionu Zgrupowania Stołpeckiego AK. W grudniu 1943 r. zgrupowanie zostało rozbrojone, lecz Pilchowi z 30 żołnierzami udało się uniknąć tego losu. Jednak aby przetrwać nieuniknioną zagładę z rąk Sowietów, Pilch zawarł rozejm z Niemcami, brał od nich broń i amunicję. Znacznie rozbudował swój oddział. Miał pod swoją komendą kilkuset żołnierzy.

Czytaj też:
Likwidatorzy z AK

„Doszło do całkowitego odwrócenia sytuacji. […] Czerwone bandy były rozbijane jedna po drugiej. Zwierzyna zamieniła się w myśliwego i w Puszczy Nalibockiej rozpoczął się »sezon na bolszewika«. Chłopcy »Góry« bez litości tępili komunistów. Złapani na gorącym uczynku rabujący ludność bandyci byli na miejscu likwidowani” – pisał Piotr Zychowicz w „Opcji niemieckiej”.

Pilch uniknął tragicznego losu, jaki stał się udziałem innego cichociemnego mjr. Macieja Kalenkiewicza, który na czele oddziału AK uchodził z sowieckiej matni spod Wilna, wraz z dwoma innymi cichociemnymi, Franciszkiem Cieplikiem „Hartakiem” i Janem Skrochowskim „Ostrogą”. Poległ pod Surkontami, w sierpniu 1944 r. Jak wspominała jego żona Irena: „Niektórzy świadkowie mówią, że pragnął pozostać na tym terytorium, świadcząc swoją obecnością o polskości tych ziem”. Pochodził z kresów, z powiatu wołkowyskiego. Był współinicjatorem operacji „Ostra Brama”, mającej doprowadzić do zajęcia Wilna przez Armię Krajową, zaświadczając o polskości tego miasta. Żołnierze AK walczyli o Wilno w lipcu 1944 r. we współdziałaniu z Armią Czerwoną, która nadciągnęła pod miasto. Wkrótce potem Sowieci podstępnie aresztowali płk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, komendanta okręgu wileńskiego wraz grupą oficerów. Wśród nich był cichociemny Teodor Cetys „Sław”, szef sztabu okręgu.

Pilch był za daleko od Wilna, by wziąć udział w walkach o miasto. Skierował swój oddział na zachód. Gdy natrafiał na większe jednostki niemieckie, omijał je: „Małe ignorowaliśmy, gdyż było wiadomo, że będą obawiały się wszcząć z nami walkę […]. Ilość furmanek i kawaleria zawsze robiły na Niemcach duże wrażenie” – pisał Pilch we wspomnieniach „Partyzanci trzech puszcz”.

Oddział Pilcha dotarł na przedpola Warszawy, do Puszczy Kampinoskiej, tuż przed wybuchem powstania w stolicy. Wydany przez dowództwo AK rozkaz wymarszu do Borów Tucholskich nazwał „idiotyczną decyzją”. „Czy nie zdawano sobie z tego sprawy, że uzbrojenie naszego oddziału stanowiło połowę uzbrojenia powstańczej Warszawy i odpowiednio użyte mogłoby zaważyć na wynikach pierwszych walk o miasto?” – pytał Pilch.

Jego oddział zaatakował na początku września 1944 r. Truskaw, skąd ostrzeliwano zgrupowanie AK w Puszczy Kampinoskiej. „»Wulkan« kładł pokotem uciekających w kierunku wsi Łazy. Raz po raz rozlegał się błagalny okrzyk – Hospody, pomiłuj [w Truskawiu stacjonował kolaborancki oddział RONA – T.S.). Do stanowisk artylerii dostał się pierwszy wachm. »Zaremba« wraz z grupą swoich chłopców. W brawurowym i błyskawicznym natarciu wykończyli obsługę, która już zdążyła znaleźć się przy działach. W ten sposób rozpoczęło się wykonanie głównego zadania, jakim było niszczenie dział artyleryjskich. Wrzucano do luf granaty lub podkładano pod armaty wiązki słomy z kilkoma pociskami artyleryjskimi, a następnie podpalano. Wybuchające pociski robiły swoje”.

Ostatni seans

Jako jeden z ostatnich cichociemnych został przerzucony drogą powietrzną do kraju Przemysław Bystrzycki. Miał 21 lat, a za sobą deportację w głąb Związku Sowieckiego i służbę w armii Andersa. Został dowódcą radiostacji 1. pułku Strzelców Podhalańskich AK. „19 stycznia 1945 r. rozkazem Komendanta Głównego zostaje rozwiązana Armia Krajowa. Rozkładam sprzęt radiowy, ostatni seans pod okupacją. Broń zdaliśmy wczoraj. Przebieramy się w cywilne ubrania. Po kilku godzinach schodzimy z gór. Oddział rozwiązuje się. Którędy prowadzi droga do domu?.”.. – wspomniał Bystrzycki w „Znaku cichociemnych”. Przemysław Bystrzycki został aresztowany w 1945 r. i skazany na sześć lat więzienia. Wyszedł na mocy amnestii po roku.

Tuż przed zakończeniem II wojny światowej, w kwietniu 1945 r., w Lublinie zostali straceni cichociemni Czesław Rossiński i Mieczysław Szczepański, mimo że nie udowodniono im planów zamachu na siedzibę komunistycznego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego i jego przewodniczącego, Edwarda Osóbkę-Morawskiego.

W 2013 r. ekipa badawcza IPN odkryła na warszawskich Powązkach, w kwaterze „Ł”, szczątki dowódcy antykomunistycznego oddziału, cichociemnego mjr. Hieronima Dekutowskiego, zdradziecko ujętego w 1947 r., bestialsko torturowanego, którego mordu sądowego dokonano w 1949 r.

Artykuł został opublikowany w 3/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.