• Andrzej HorubałaAutor:Andrzej Horubała

Projekt: Kelus

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niespodziewanie piosenki Jana Krzysztofa Kelusa, który w latach 70. i 80. był wyrazistym twórcą drugiego obiegu, mocno zabrzmiały w Warszawie w młodym kultowym Klubie Komediowym

Siedzę w mocno sfatygowanym fotelu na górze Klubu Komediowego (to takie dziwne miejsce, gdzie Nowowiejska wpada w plac Zbawiciela) i rozmawiam z Michałem Sufinem. Dla mnie to młody Sufin, bo to przecież syn Kuby Sufina, NZS-owca z lat 80. z PWST, rozgorączkowanego, zawsze w biegu, dzielącego się szeptanymi półgębkiem sensacjami i plotkami: okularki, łysiejąca głowa, zapadnięte policzki, skórzana kurtka. Jak jakiś rewolucjonista. No tak, ale myśmy wtedy robili rewolucję.

Jakże różny syn – inaczej włosem obrośnięty, mniej rozedrgany, łagodniejszy, a przecież kreatywny niesamowicie. Popijam zieloną herbatę z wielkiego kubasa, rozmawiam z Michałem o jego artystycznych i organizacyjnych aktywnościach. (…)

I nagle młody Sufin zaprasza na wieczór piosenek Kelusa. Tak, że mają taki pomysł, na razie jednorazowy i nie w pełni oficjalny, trochę laboratoryjny, raczej na zasadzie eksperymentu, żeby przymierzyć się do wykonania kilku piosenek Kelusa.

Kelusa? Czy nie przynależy on już na zawsze do tamtego czasu, do lat 70. i 80., gdy swoimi piosenkami śpiewanymi marnym głosem, przy totalnie amatorskim akompaniamencie własnej gitary, przebijał się z komunikatem o beznadziei naszej PRL-owskiej rzeczywistości i o własnej niezgodzie na taki świat. Jan Krzysztof Kelus, chudziutki socjolog zaplątany w wielką Historię, sądzony w procesie taterników, zaangażowany w KOR-owską pomoc dla Radomia, z utworami, w których załamujące się linie melodyczne związane były raz ze słabością wokalu, a dwa z rozpaczliwymi ucieczkami przed plagiatem. Ten Kelus, który dzięki jakiejś zrytej kasecie magnetofonowej trafił do mnie, bodaj 16-latka, w 1978 r., i stał się objawieniem. Tylko objawieniem nieco dziwacznym, pokracznym. Artystycznie niepełnym, chromym, ale przecież poruszającym. (…)

Cały artykuł dostępny jest w 18/2015 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także