Obietnice a obiecanki*
  • Piotr GabryelAutor:Piotr Gabryel

Obietnice a obiecanki*

Dodano:   /  Zmieniono: 

Niewykluczone, że wielu wyborców lubi być wodzonych za nos, choć zapewne za nic w świecie by się do tego nie przyznali, i to nawet przed samymi sobą. Lubią być zarzucani przedwyborczymi obiecankami i wcale nie chcą, aby im objaśniać, że te obiecanki, obiecanki cacanki, tym się różnią od obietnic, iż po prostu są nie do zrealizowania – przeważnie ze względu na brak dostatecznej ilości pieniędzy w budżecie państwa, choć przecież nie tylko.

Co jednak z tymi wyborcami – nawet jeżeli ich liczba jest naprawdę niewielka, ot, tycia-tycia – którzy nie chcą być mamieni obiecankami czy raczej – mówiąc wprost – nie chcą być przez polityków oszukiwani? Co z tymi wyborcami, którzy żądają, aby traktowano ich poważnie? Nie za pomocą obiecanek, ale wyłącznie najpoważniejszych z poważnych obietnic, składanych z namysłem, i to popartym rzetelnie przeliczonym bilansem kosztów i korzyści.

Tymczasem podczas kampanii – obecnej, poprzedzającej wybory prezydenckie, i następnej, za kilka miesięcy, poprzedzającej parlamentarne – obiecanka goni obiecankę: niedorzeczność – niedorzeczność, fantasmagoria – fantasmagorię, a elementarna logika gości sporadycznie. Padają wygłaszane na jednym oddechu obiecanki obniżenia obciążeń podatkowych i jednocześnie obdzielenia kolejnych grup potrzebujących zasiłkami nowymi albo podniesienia wysokości już istniejących. Lekką ręką rozdawane są ulgi podatkowe, nowe zasiłki, dodatki i dopłaty, obniżany jest wiek emerytalny, kwota wolna od podatku windowana jest o dziesiątki tysięcy złotych, rozdawane są darmowe miejsca w przedszkolach i żłobkach, gabinety lekarskie w szkołach i podręczniki. A wszystko bez choćby próby oszacowania związanych z tym wydatków i wskazania, kto i ile musiałby za te prezenty zapłacić

Później te obiecanki nie są wprowadzane w życie, bo nie mogą być, gdyż kasa państwa świeci pustkami, a coraz bardziej rozczarowani wyborcy odwracają się od zwodzących ich polityków i przestają brać udział w wyborach. To samobójcze, metodyczne psucie demokracji będzie postępowało tak długo, jak długo nie nauczymy się odróżniać obiecanek od obietnic i stygmatyzować ich właściwym dla nich określeniem: kłamstwa wyborczego. I jak długo nie poślemy posługujących się nim kłamców tam, gdzie ich miejsce: z dala od polityki.

Chyba że, przeciwnie, ostatecznie się poddamy i uznamy, iż polityka to cyrk, w którym wszystko jest możliwe. A wtedy obiecanki – niczym gorszy pieniądz nieuchronnie wypierający lepszy – ostatecznie wypchną obietnice i już nic nie powstrzyma powodzi kłamstw wyborczych, w której kiedyś wszyscy utoniemy.


*Na użytek tego felietonu nie
przyjmuję do wiadomości takiej,
pojawiającej się tu i ówdzie, definicji
obiecanki, która czyni z niej po
prostu synonim obietnicy.

Cały wywiad opublikowany jest w 17/2015 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także