Media przeciwko państwu
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Media przeciwko państwu

Dodano: 
Amerykańscy marines podczas bitwy w Hue
Amerykańscy marines podczas bitwy w Hue Źródło: Wikimedia Commons
USA przegrały tę wojnę z własną prasą i telewizją, która latami sączyła do głów prostym Amerykanom przekaz stuprocentowo zgodny z wytycznymi przygotowywanymi na Kremlu.

O wojnie w Wietnamie napisano już bardzo dużo, ale nigdy nie słyszałem o książce, która zanalizowałaby najciekawszy jej aspekt – zachowanie amerykańskich mediów, które były najlepszym sojusznikiem komunistów – a może nawet (bez zbadania archiwów postsowieckich nic pewnego o tym powiedzieć nie możemy) wprost narzędziem w ich rękach.

Dzisiaj się mówi, że USA nie przegrały tej wojny (bo wbrew oficjalnej linii ten zakichany traktat pokojowy Kissingera, którego komuniści nie myśleli przestrzegać ani przez chwilę i złamali niemal od ręki, to była klęska, nic innego) z armią Wietnamu Północnego i Wietkongiem, nie przegrały go nawet ze Związkiem Sowieckim ani z Chinami, które Północ usilnie wspierały. USA przegrały tę wojnę z własną prasą i telewizją, która latami sączyła do głów prostym Amerykanom przekaz stuprocentowo zgodny z wytycznymi przygotowywanymi na Kremlu.

To naprawdę niezwykle ciekawy przypadek do analizy pokazujący jak na dłoni słabość systemu demokratycznego i siłę emocji, jakie można budzić, manipulując obrazkami, mocnymi hasłami, wyolbrzymiając pewne zdarzenia i całkowicie wyciszając inne. Jednym z wymownych przykładów, jak bardzo amerykańskie środowisko dziennikarskie było w tej stronie przeciwko własnej ojczyźnie, jest masakra w Hue. Wietnamczycy z Północy podczas ofensywy Tet zdobyli to miasto na krótko i wzorem swych sowieckich nauczycieli zaczęli swe rządy od „likwidacji elementu klasowo wrogiego” – księży, nauczycieli, przedsiębiorców, urzędników państwowych i samorządowych. Kilka tysięcy osób spoczęło w płytkich rowach z kulami w potylicy na terenie, który następnie odebrali Amerykanie, i - jak do zdobywanych w II wojnie światowej obozów niemieckich – natychmiast zaprosili nad te doły śmierci dziennikarzy.

Odzew był zerowy. Po prostu zerowy – amerykańskie media twardo już wtedy trzymały narrację, że to komuniści z Północy są tymi dobrymi, biednymi, napadniętymi przez amerykańskich imperialistów. A USA to właściwie to samo, co III Rzesza (niektóre gazety podkreślały niemiecką pisownią „Amerika” zamiast „America”). W tej narracji zbrodnia dokonana przez dobrych Wietnamczyków po prostu się nie mieściła. Co innego, kiedy amerykański oficer oszalał i kazał wymordować wioskę My Lai. Proszę sprawdzić w sieci – o pierwszej sprawie do dziś nie wie nikt oprócz zawodowców, drugą wylansowano na symbol całej wojny.

Istota sprawy w tym, że na pewno nie wszyscy dziennikarze i „autorytety” walczące przeciwko własnej ojczyźnie byli po prostu kupieni. Wszystko wskazuje na to, że brali pieniądze i odnosili inne korzyści tylko nieliczni. Większość dała sobie wmówić, albo sama sobie wmówiła, że walka z własnym rządem, z „nazistowskim” reżimem Johnsona, a potem Nixona, to coś szlachetnego, wspaniałego, że to walka o demokrację, o prawa człowieka, o wolność.

Książka na ten temat na pewno długo jeszcze nie powstanie, albowiem dla pokolenia lewicowych (mówiąc po amerykańsku: liberalnych) pierników „ruch antywojenny” nadal pozostaje świętością dzieciństwa, choć po upadku ZSRS wyszło na jaw wystarczająco wiele, by pokolenie to przynajmniej zamknęło wstydliwie gęby. Więcej, chyba doświadczyło moralnego kaca, bo gdy po doświadczeniu Wietnamu USA w następnych wojnach założyły mediom tłumik, spotkało się to ze zrozumieniem samego środowiska dziennikarskiego.

Piszę te słowa, gdy podobną sytuację – wojny wpływowych mediów z państwem – mamy w Polsce na okoliczność Trybunału Konstytucyjnego. Tym bardziej wart uwagi jest przypadek amerykański.

Artykuł został opublikowany w 1/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.