Klub radykała

Dodano: 
Jeden z performance’ów Piotra Pawleńskiego, podczas którego leżał nago obwiązany drutem kolczastym
Jeden z performance’ów Piotra Pawleńskiego, podczas którego leżał nago obwiązany drutem kolczastym Źródło: Photoagency Interpress / Forum
GABRIEL MICHALIK | Najprzyjemniej jest patrzeć na Rosję z lekkiego dystansu, a dokładnie z Polski. Ma się frajdę, tak jak z sesji przed krzywym zwierciadłem.

Szczególnie efektownie prezentują się sceny walki dobra ze złem, która wszak i u nas się rozgrywa, choć w formach łagodniejszych. W Rosji wszystko dzieje się z barokową przesadą, z nadmiarem entuzjazmu i przy ekscytującym ryzyku. Oto wilk zamieszkał z barankiem. Hodują kaczki o imionach Wolność, Równość, Braterstwo. Wolność i Równość zdechły. Zostało Braterstwo.

Gwóźdź i różdżka pojednania

Piotr Pawleński liczy sobie 33 lata, a stał się wielkim artystą współczesnym pięć lat temu, gdy na mrozie, goły jak święty turecki, przybił własną mosznę do bruku placu Czerwonego. W kolejnych odsłonach zaszył sobie usta nicią chirurgiczną i, znów goły, obwiązał się drutem kolczastym. Okrzyknięto go królem performance’u. Chytra bestia z tego króla! Niemal zawsze jest nagi. Implikacji tego ostatniego faktu publiczność jednak długo nie zauważała.

Pan Pawleński od lat dzieli życie z Oksaną Szałyginą, działaczką na rzecz równości płci i powszechnej wolności, wegetarianką i redaktorką czasopisma „Propaganda Polityczna”. Nie byli samotni. I to ich zgubiło, a w każdym razie wygnało z Rosji. Jednak nie uprzedzajmy zdarzeń.

– Stopniowo dochodziliśmy do wniosku, że najlepszą formą współżycia jest wolny związek. Na przykład pojawiła się dziewczyna z Ukrainy i spodobała się nam – wyjaśnia Oksana Szałygina w jednym z wywiadów. – Było fajnie. W efekcie zrozumieliśmy, co trzeba robić, aby pojednać nasze narody – dodaje.

I nauczali lud: ukraińskie kobiety mogą zjednoczyć się z kobietami rosyjskimi z pomocą mężczyzny-pośrednika; spijanie soku ekstazy napełni serca wasze dobrocią; otwórzcie się, o kobiety, na obelisk światowego pokoju itp., itd. w tym duchu. Wszystko to nagłaśniano, kolportowano, świat słyszał.

Rosyjski kołtun obruszył się w swojej pruderii, a ten sposób pojednania zbiegł mu się z hasłami reżimowych działaczy, którzy nazywają Ukrainę amerykańską prostytutką.

Chciałoby się powiedzieć, że przez łóżko Pawleńskiego i Szałyginy przewinęła się pewna liczba pań z monde’u, ale łóżka w mieszkaniu tych państwa nie ma. Jak pokazano w filmie dokumentalnym o życiu artysty, jest barłóg, karimata, a może kołdra na drewnianej podłodze, a na tym koce i poduszki. Powiedzmy więc elegancko, że przez życie tych państwa pewna liczba pań się przewinęła i pan Pawleński nierzadko musiał przyjmować na siebie zaszczytną rolę pośrednika.

– A skąd się w tym wzięły dzieci? – zapytano w filmie, w którym pokazywano barłóg, na którym odbywa się jednanie nacji; a film był undergroundowy, pochwalny; pana domu przedstawiono na kształt Prometeusza. – W pewnym momencie uznaliśmy, że można już mieć dzieci, i je zapuściliśmy. Dzieci zostały spłodzone osobiście przez tych państwa oraz dostarczone przez te panie, które się przewijały. Pokój jest jeden, drzwi tylko wejściowe, dzieci do szkół się nie prowadza (i słusznie). Siedzą więc dzieci i obcują ze sztuką, a ciocie i mamusie obcują ze sobą w duchu przyjaźni między narodami świata (za pośrednictwem pana Pawleńskiego).

Rosyjski kołtun cierpliwie słuchał wynurzeń pani Szałyginy, lekko unosił wargę w grymasie zdziwionego obrzydzenia, gdy pan Pawleński przybijał kwiat swej męskości (owo medium przyjaźni między narodami świata) do bruku, lecz w tym oto właśnie momencie, gdy mowa o dzieciach, kołtun ten wpadł we wściekłość i zapragnął, by tych państwa zapakowano na stos. Pan Pawleński z intuicją proroka dokonał zatem publicznego samospalenia. Szczęśliwie z zachowaniem reguł BHP. Do oparzeń nie doszło. A w kołtunie ukształtowało się przekonanie, że jaki ten reżim jest, taki jest, ale przynajmniej dzieci nie deprawuje.

Pani Szałygina z kolei poszła na wernisaż wystawy reżimowego rzeźbiarza Ceretelego nafaszerowana książką pt. „Bombastika” (trzeba dodać, że rzeźbiarz Cereteli zawsze był reżimowy; reżimy się zmieniały, a Cereteli trwał; ostatnio jako autor niewiarygodnie wielkiego pomnika Piotra I); w stosownej chwili pani Szałygina wyjęła książkę wprost z wrót swej kobiecości i wręczyła córce rzeźbiarza. Pytana o techniczne szczegóły działania artystycznego wyjaśniła, że wolumin był nieduży, a ona sama, przeciwnie, ma wielkie wnętrze. Rzeźby Ceretelego to kicz, ale nic im nie wystaje z jam ciała – pomyślał kołtun.

Palec niewierności i wątroba aktorki

Nie wszystko uchodzi jednak na sucho. Oto zdarzyło się, że pani Szałygina raz się puściła z kimś, co do kogo pan Pawleński nie miał przekonania. Jeśli wierzyć oficjalnej wersji, to niewierna w akcie pokajania obcięła sobie palec na pamiątkę, że wolność to nie dowolność, a kłamstwo jest be. Złośliwi mówią natomiast o udziale pana Pawleńskiego w wymierzaniu kary mutylacyjnej i o tym, że palec miał być przyszyty, ale się zgubił w wirze zakrapianej zabawy. I o ile pan Pawleński do chwili obecnej doniósł swą doczesną powłokę w komplecie, o tyle pani Szałygina demonstruje wyznawcom brak palca u dłoni. Co na to zwolennicy równouprawnienia – nie wiadomo. Kołtun policzył palce pani kołtunowej i skonstatował, że lepiej, gdy są wszystkie.

I pewnie żyliby sobie dalej Szałygina i Pawleński z różnymi paniami oraz powiększającą się gromadką dzieci w takt zmniejszającej się liczby palców pani Szałyginy; pan Pawleński przybijałby sobie do bruku to, co trzeba, nożem siekałby swoje ucho na murze szpitala dla obłąkanych (protest przeciwko psychiatrom), spalał drzwi Łubianki i na setki innych sposobów dowodził reszcie Rosjan, że tylko wariat może protestować przeciwko światłym rządom Putina, a redaktorom warszawskiej „Krytyki Politycznej” wyznaczał nowe kierunki (w Polsce ukazała się niedawno monumentalna monografia poświęcona temu artyście), gdyby nie Anastazja Sołonina, aktorka undergroundowego Teatru.doc, który o Pawleńskim wystawiał spektakle i tworzył swego rodzaju chór chwalców artysty.

Sołonina, jak się okazało, nie ma pojęcia o sztuce, najpierw wprawdzie przez palce (na razie komplet palców, ale – znowu – nie uprzedzajmy zdarzeń) patrzyła na to, że krewka para stłukła na kwaśne jabłko jej byłego narzeczonego (podobno zasłużył), ale gdy samą Sołoninę Pawleński – według jej słów – zgwałcił, a następnie – według ekspertyzy lekarskiej – pociął jej dłonie nożem, zgłosiła ten fakt na policję, uprzednio jednak odwiedziwszy ambulatorium, w którym chirurdzy pozszywali ją do kupy. Podobno Pawleński miał ponad pozostałe wyczyny grozić Sołoninej wbiciem noża w jej wątrobę, jeśliby artystka nie wzięła udziału w katharsis barłogu. Początkowo uznano aktorkę za zakłamaną agentkę reżimu; powoli wychodziły jednak na jaw nowe fakty; podano w wątpliwość i to, że inne panie wcześniej dobrowolnie brały udział w jednaniu narodów. W toku kilku równoległych śledztw, w tym śledztwa artystycznej socjety Moskwy, pan Pawleński poniósł poważne straty wizerunkowe.

W końcu i on, i Szałygina mieli już przeciwko sobie znaczną część niegdysiejszych wielbicieli. Paradoksalnie sygnał o tym, że para artystów powinna szukać szczęścia poza Rosją, wyszedł jednak nie z undergroundu, ale od śledczych wyjaśniających oskarżenia Sołoninej, choć logika nakazywałaby spodziewać się z ich strony raczej aresztowania. Z podpowiedzi tej Pawleński i Szałygina pośpiesznie skorzystali, żądając azylu politycznego we Francji. Ojczyzna markiza de Sade przyjęła ich w maju z otwartymi ramionami.

W ramionach tych Pawleński stanął już jednak, powiedzmy, kością w gardle. Już 16 października br. Piotr Pawleński przebywał w izbie zatrzymań paryskiej policji. Media społecznościowe doniosły, że ujęto go nad ranem na placu Bastylii, gdy próbował podpalić gmach francuskiego Banku Centralnego. Pytany o motyw tej akcji, wyjaśnił, że roznosi pożar światowej rewolucji.

Rosyjska publiczność pozostaje z pytaniem: losy Pawleńskiego to historia walki dobra ze złem, zła ze złem, dobra z dobrem czy też może spektakl wrestlingu, w którym wszystko od początku do końca było wyreżyserowane.

Jak wilk zamieszkał z barankiem

„A teraz opowiem ci, czytelniku, o prawdziwej miłości..”. – tymi słowami Michaił Bułhakow wprowadza do powieści wszech czasów bohaterkę, która zdradzała męża, a potem okradła i otruła kochanka, aby w końcu zostać wiedźmą. Nie szczędźmy i my naszemu czytelnikowi podobnej satysfakcji. Przy czym oczywiście mamy na myśli przyjemności czytelnicze, nie wiedźmowe.

Maria Alochina, członkini grupy Pussy Riot, czyli – w wolnym tłumaczeniu – Wrzeszcząca Wagina, znana jest kulturalnej publiczności na całym świecie. Nie trzeba przypominać, że w czasach, gdy Piotr Pawleński zajmował się ciesielką na placu Czerwonym, Alochina i jej koleżanki urządziły antyputinowski performance przed ikonostasem soboru Chrystusa Zbawiciela w Moskwie. Było to zwieńczenie wcześniejszych działań artystycznych, wśród których znalazło się m.in. (poprzedzone wkładaniem) wyjmowanie surowego, acz oskubanego kurczaka z tego samego miejsca, z którego partnerka Pawleńskiego wyciągnęła książkę „Bombastika”.

Za wyskok w cerkwi performerki ukarano tak srogo, że nie tylko Amnesty International i rosyjska opozycja, ale nawet znaczna część prawosławnych, łącznie z hierarchami, występowały o złagodzenie wyroku. Sąd w Rosji działa na telefon. Telefon jednak milczał. Nie milczeli natomiast zatwardziali zwolennicy surowego karania, niebaczący na to, że niektóre z członkiń zespołu wychowywały maleńkie dzieci, a wybryk dziewcząt, choć rażący i naganny, nie może się równać z np. przestępstwami przeciwko zdrowiu, za które rosyjskie sądy często nie każą bezwzględnym więzieniem. Wśród mieczy Pańskich rosyjskiej opinii publicznej szczególne miejsce zajmowali prawosławny ruch Boża Wola i jego lider – Dmitrij Enteo. Nieczuły na płacze matek i apele kleru, żądał wypalenia grzechu rozgrzanym żelazem. Tym punitywnym Rosjanom postanowił się przypodobać Putin i nigdzie nie dzwonił.

W końcu samą Alochinę, skazaną na dwa lata więzienia, amnestionowano na cztery miesiące przed końcem kary. Na wolności pokręciła się nieco po światku moskiewskiej bohemy; wystąpiła w trzecim sezonie serialu „House of Cards” i z czasem coraz mniej kłopotała swoim istnieniem opinię publiczną.

Do czasu. Wieść jak grom z jesiennego już nieba gruchnęła, spychając z nagłówków gazet doniesienia o życiu Pawleńskiego. Oto Alochinę i Enteo połączył płomienny romans!

Niemal równolegle środowiska liberalne i konserwatywne ogarnęła fala entuzjazmu.

– Dimka poskromił złośnicę. Odzyskał córkę marnotrawną dla Królestwa Bożego – mówiono na prawicy w uniesieniu.

– Zuch dziewczyna! Zrobiła raz dobrze dogmatykowi i już mu się odechciało ciemnogrodu – stukano się kieliszkami na lewicy.

Zgon wolności i równości

A potem młodzi ludzie udzielili cyklu wywiadów. Okazało się, że poznali się na przyjęciu w redakcji opozycyjnego Radia Echo Moskwy. Wkrótce zamieszkali razem. Przygarnęli trzy kaczki przeznaczone na rzeź. Nazwali je Wolność, Równość, Braterstwo. Dwie pierwsze, niestety, zdechły. Ocalone braterstwo oddali chłopu spod Moskwy i łożą na utrzymanie ptaka.

Jak młodym się razem żyje?

Świetnie. Doskonale się dogadują.

W końcu oboje są aktywistami społecznymi. Nie agitują się wzajemnie, nie próbują przekonać. Czas spędzają przede wszystkim w gronie przyjaciół. Są, jak dowiedziała się z wywiadu rosyjska opinia publiczna, w Moskwie takie miejsca, gdzie różnej maści radykałowie – prawosławni i ateiści, nacjonaliści i anarchiści, lewicowcy i prawicowcy – palą razem trawę lub sziszę, piją piwo lub wino i wymieniają się doświadczeniami. Takie, można by rzecz, kluby dla profesjonalistów. Jest np. na wsi Klub Strażaka, na uczelni Stołówka Asystencka! Czym się oburzać? Czemuż w Moskwie nie może być Klubu Radykała?

Całej czwórce naszych bohaterów – Pawleńskiemu, Szałyginie, Alochinie i Ento – bezsilnie zazdroszczą popularności autentyczni opozycjoniści, którzy swoją charyzmę rozmienili na błahostki programu reform lub działalność w terenie. Trudno jednak im współczuć. Dlaczego np. taki Michaił Kasjanow, lider chadeckiej partii Parnas, albo inny Grigorij Jawlinski z Jabłoka nie ujmie w dłonie gwoździa i młotka?

* * *

W słoneczne dni jesieni można spotkać Alochinę i Enteo przed publicznymi gmachami Moskwy. Czytają na głos Pismo Święte. Enteo stoi wtedy z prorocką emfazą i wygłasza natchnione strofy. Alochina przysiada na murku, zakłada zgrabną lewą nogę na równie zgrabną prawą, poprawia seksowną spódniczkę, zapala papierosa, otwiera Biblię i wtóruje Enteo, a ton lektorki jest przy tym wyraźnie sarkastyczny.

Po chwili nadjeżdża policja.

– A wy, obywatele, z jakiego powodu?

– Pokojowy protest – odpowiadają zgodnie zakochani.

Całość dostępna jest w 47/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także