Naród przemówił
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Naród przemówił

Dodano: 
fot. zdjęcie ilustracyjne
fot. zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / fot. Bartłomiej Zborowski
Dawno już nic nie wzbudziło takiej furii liberalnych komentatorów jak wielka akcja "Różaniec do granic". Im więcej było o niej wiadomo i im bardziej oczywisty stawał się jej sukces – setki tysięcy, a może miliony Polaków modliły się razem na różańcu jak Polska długa i szeroka, od Tatr do Bałtyku i od Odry do Buga – tym głośniej i bardziej krytycznie wypowiadali się wszyscy możliwi mędrkowie.

A że intencje niewłaściwe, a że finansowanie niejasne, a że kolej pomaga, a że to, siamto i owamto. Niektórzy zachowywali się, jakby ich coś ukąsiło, jakby rozum postradali. Co chwila wypuszczali kolejne, ziejące grozą komunikaty, z których to miało wynikać, że oto nad Wisłą dzieje się coś strasznego, okropnego, wstydliwego i haniebnego. Gdzie tylko mogli, próbowali akcję różańcową ośmieszać, wyszydzać, ewentualnie nią straszyć.

Najzabawniej zachowała się posłanka Nowoczesnej, przez litość pominę jej nazwisko, która to przeciw organizatorom akcji postanowiła uruchomić interpelację poselską. Zapytała w niej ministra infrastruktury i budownictwa o „bilety za złotówkę, które wprowadzono dla uczestników akcji różańcowej”. Trzeba mieć tupet, doprawdy. Posłanka, wcześniejsza pątniczka portugalska, badała, „kto był inicjatorem takiej dotacji, ile podatników będzie kosztować taka promocja oraz czy można liczyć na taką hojność ministerstwa w przypadku transportu na Przystanek Woodstock”.

Ta złość ma kilka przyczyn. Po pierwsze, masowość udziału w modlitwie pokazała, że Polska wciąż jest krajem katolickim. To znaczy krajem, gdzie ogół szanuje tradycję oraz przeszłość i gotowy jest to manifestować. Ten jeden różaniec zgromadził kilkadziesiąt razy więcej ludzi niż największa opozycyjna demonstracja w obronie rzekomo zagrożonej demokracji. Po drugie, co z punktu widzenia krytyków jest jeszcze gorsze, te setki tysięcy ludzi pokazało, że naprawdę wierzy w Boskie rządy nad światem i w szczególną opiekę Matki Boskiej nad Polską. Tak, w XXI w. tłumy katolików publicznie przyznały się do tego, że w sytuacji zagrożenia i niepewności uciekają się do pomocy nadprzyrodzonej. Po trzecie, rzecz również niebywała i dla liberałów nieznośna, jednym z motywów, który skłonił do modlitwy, była obawa o islamizację Europy. Tak, okazało się, że prosty lud na czele z proboszczami i księżmi ma czasem więcej wiary niż oficjalnie uznani teologowie i hierarchowie, którzy zagrożenie islamem lekceważą oraz z maniakalnym wręcz uporem wzywają do otwierania przed nim granic i zacierania różnic.

Wreszcie, po czwarte, ten wielki wysiłek nie byłby możliwy, gdyby nie pozytywne nastawienie i wsparcie znacznej części klasy politycznej, przede wszystkim rządzących. „No tego już za dużo! To nie może być” – wykrzykiwali bardziej krewcy przeciwnicy, nie zauważając, że takie zaangażowanie polityków pozostaje w zgodzie z tekstem tej samej konstytucji, na którą tak bardzo lubią się powoływać i która wyraźnie mówi o szacunku dla „chrześcijańskiego dziedzictwa narodu”. Tego narodu, który właśnie w trudnych chwilach zawsze uciekał się do Matki Boskiej – tak jak zrobił to król Jan Kazimierz we Lwowie w XVII w. czy 300 lat później prymas Stefan Wyszyński w Częstochowie.

Kiedy patrzyło się na tych ludzi, którzy mimo niewygód oraz wysiłku skupili się razem i przesuwali w rękach paciorki, powtarzając „Zdrowaś, Mario”, naprawdę serce mogło rosnąć. I nawet głupiutkie komentarze zachodnich specjalistów (o kontrowersyjnej modlitwie mówiło choćby BBC) nie mogły popsuć dobrego nastroju. Naprawdę, Polacy zasłużyli na brawa!

Artykuł został opublikowany w 42/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także