Polski bastion wolności
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Polski bastion wolności

Dodano: 
Prezydent Francji Emmanuel Macron
Prezydent Francji Emmanuel MacronŹródło:PAP/EPA / fot. IAN LANGSDON
Im większe napięcie w relacjach Polski z Unią Europejską, im bardziej krytyczne słowa padają z ust unijnych przywódców, tym większe – mam wrażenie – jest zadowolenie liberalnych polskich komentatorów.

Niektórzy o mało nie zemdleli ze szczęścia, kiedy to Emmanuel Macron stwierdził, że Polska sama izoluje się w Europie, albo kiedy kanclerz Angela Merkel uznała, że „nie może już trzymać języka za zębami”, i zasugerowała, iż wreszcie publicznie powie prawdę (można się domyślać, że straszną) o Polsce.

W oczekiwaniu na ostateczne potępienie piszą raz za razem o coraz bardziej samotnej Polsce, o traceniu przez nią pozycji, o odstawaniu od całej Europy, o odchodzeniu od wartości europejskich, o gubieniu dawnej, rzekomo silnej, pozycji. Uderzające to zjawisko, kiedy tylu polityków i dziennikarzy całą nadzieję pokłada w tym, że Polska zostanie rzucona na kolana. Jeszcze bardziej frapuje, że potem, kiedy tak głośno obcej pomocy wzywają i o nią zabiegają, obruszają się, gdy im przypomnieć targowicę albo pozostałe, mało chlubne momenty z dziejów.

Inni z kolei, nie tak zaciekli, zachowują się, jakby byli rzecznikami unijnych szefów, i na wyścigi tłumaczą, że reakcja Macrona czy Merkel jest zrozumiała, że nie mogą oni inaczej, że ostrzegali i przestrzegali. Bo przecież już od dawna pani kanclerz paluszkiem groziła, z niechęcią prychała, ledwo od krytyki się wstrzymywała, a pan prezydent Macron do zrozumienia, że jest niezadowolony, dawał i nosem subtelnie, acz znacząco kręcił, więc skoro teraz mówią to, co mówią, no to Polacy sami są sobie winni, że nie zrozumieli, szybciej nie ulegli. O ile w pierwszym przypadku można mówić o postawie graniczącej ze zdradą, o tyle ta druga ujawnia coś bliskiego mentalności – jakie by tu słowo znaleźć? – chyba lokajskiej. Jej przedstawiciele z góry bowiem przyjmują, że Polska w stosunku do takiej Francji czy Niemiec musi zachowywać postawę klienta i służącego, który to z góry winien humory pańskie odgadywać i za bardzo się nie pchać, żeby po łapach nie dostać.

Najciekawsze jest jednak to, że wszyscy ci znawcy nie są w stanie dostrzec dwóch najważniejszych prawd. Pierwsza: im bardziej cieszą się z krytyki państw Unii, tym bardziej swoją własną miałkość okazują, tym bardziej też dowodzą, że demokracja jest dla nich pustym słowem. Nie za granicą wygrywa się starcie o rząd dusz, ale w Polsce przecież. A kto tego nie potrafi, ten sam sobie wydaje świadectwo.

Druga prawda ma bardziej uniwersalny charakter: w tej chwili Polska jest największym państwem Europy, w którym nie udało się jeszcze przeprowadzić skutecznej lewicowej rewolucji obyczajowej. To ostatni, a na pewno największy bastion starej, zachodniej cywilizacji, niepoddany jeszcze tresurze feminizmu, genderyzmu, multikulturalizmu i antyrasizmu. Ostatnie duże państwo, gdzie panuje wolność słowa, a ideolodzy politycznej poprawności za pomocą ustaw o walce z mową nienawiści nie byli w stanie zakneblować ust zwolennikom Tradycji. Rzadkie miejsce, gdzie można krytykować otwarcie i publicznie islam, małżeństwa homoseksualistów oraz nazywać po imieniu aborcję. Dlatego, niezależnie od tego, czy rząd polski zawsze sobie radzi dobrze czy nie, obrona polskiej suwerenności jest tym samym co obrona klasycznego rozumienia wolności i cywilizacji Zachodu.

Artykuł został opublikowany w 36/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także