Rzeźnia pod Lenino
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Rzeźnia pod Lenino

Dodano: 
Żołnierze 1. Polskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki w drodze na front, w 1943 r.
Żołnierze 1. Polskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki w drodze na front, w 1943 r. Źródło: Wikimedia Commons
Polacy zostali wysłani na śmierć, aby odwrócić uwagę od prawdziwego ataku, który miał zostać przeprowadzony w innym miejscu. Zginęła jedna piąta oddziału i bitwa zakończyła się porażką. Mimo to w PRL bitwę pod Lenino przedstawiano jako pierwsze wielkie zwycięstwo żołnierzy Berlinga. Naprawdę nie było to ani, zwycięstwo, ani nawet walki nie toczyły się pod Lenino.

Maciej Rosalak: Po wydaniu „Konterfektu renegata” o Zygmuncie Berlingu szykuje pan książkę „Klęska pod Lenino”, gdzie ten były oficer WP dowodził 1. Polską Dywizją Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. To opiewane w PRL „zwycięstwo” było zatem klęską?

Daniel Bargiełowski: Oczywiście. Bitwa zakończyła się ogromną – militarną i polityczną – porażką. Napisano o niej jednak całe studebakery kłamstw, że użyję nazwy amerykańskich ciężarówek, którymi posługiwali się wówczas Sowieci.

Dlaczego w ogóle kazano Polakom nacierać w tamtej okolicy 12 października 1943 r.?

Była to jedna z bitew – a wiele ich odbyło się podczas II wojny światowej na froncie zarówno wschodnim, jak i zachodnim – które miały znaczenie jedynie pozorujące. W połowie października 1943 r. Winston Churchill chciał, by wojska alianckie uderzyły w tzw. miękkie podbrzusze Europy – przez Bałkany na północ. Również po to, by centrum kontynentu wraz z Polską nie zajął Stalin. Ten jednak zdawał sobie z tego doskonale sprawę i sam szykował uderzenie na południu frontu wschodniego – na Kijów, a potem na Rumunię, Węgry, Jugosławię i Czechosłowację. Celem wcześniejszego, taktycznego natarcia w górnym, północnym dorzeczu Dniepru było więc tylko odwrócenie uwagi Niemców od głównej operacji strategicznej. Aby Kijów został zdobyty, trzeba było uniemożliwić spłynięcie niemieckich posiłków z północy.

Czyli Polacy mieli związać rezerwy Niemców?

Tak jest. Do związania niemieckich rezerw wymyślono właśnie operację nad Miereją. Było to od początku do końca działanie pozorowane – na szczeblu frontu zachodniego marszałka Wasyla Sokołowskiego, który znał oczywiście prawdziwy cel tego działania. Znał go też dowódca 33. armii gen. Wasyl Gordow – bezpośredni zwierzchnik Berlinga i kościuszkowców. Jednak ani Berling, ani jego żołnierze tego celu nie znali i potraktowali postawione przed nimi zadania bardzo poważnie. Śmiertelnie poważnie...

Jak sformułowano te zadania?

Przełamanie trzech linii obrony niemieckiej, dokonanie w nich wyłomu, który umożliwiłby frontowi zachodniemu wprowadzenie sił wystarczających do osiągnięcia Dniepru. W natarciu miały wziąć udział wszystkie trzy pułki 1. PDP im. Tadeusza Kościuszki, wzmocnione pułkiem czołgów i wsparte trzema pułkami oraz brygadą artylerii sowieckiej. Na skrzydłach 1. PDP miały atakować 42. i 290. dywizje strzeleckie Armii Czerwonej. Przełamanie miało się dokonać na dwukilometrowym odcinku między wsią Połzuchy – wzgórzem 215,5 – a wsią Trygubowo, a następnie oddziałom wytyczono dalsze etapy natarcia na zachód. Berling dostał od Gordowa rozkaz: „Wpieriod!” i sam powtarzał to żołnierzom: „Naprzód!”, ciągle „Naprzód!”, wszystkie oddziały, nawet pod ogniem ciężkich karabinów maszynowych, miały posuwać się wyłącznie: „Naprzód!”. Mówił im, że celem jest przeprawa przez Dniepr, choć żadne środki przeprawowe nie zostały przygotowane. Jak wiemy, ani ten odległy cel nie został osiągnięty, ani – mimo zaciętych, dwudniowych walk, podczas których obie wsie i wzgórze przechodziły z rąk do rąk – nie zmuszono Niemców nawet do definitywnego wycofania się i oddania pozycji obronnych na zachód od Mierei.

Skąd nazwa bitwy „pod Lenino”, skoro walki toczyły się o wsie Połzuchy i Trygubowo?

Nazwę przylepiono wyłącznie ze względów propagandowych. Brzmi niemal tak pięknie jak Stalingrad. Ta miejscowość znajdowała się już wtedy jednak po sowieckiej stronie frontu, nie toczyły się o nią żadne boje. Tyle tylko, że był tu mostek nad Miereją, którym przejechało na drugą stronę kilka czołgów, bo te, które usiłowały wcześniej przejechać przez rzeczkę, utknęły na jej bagnistych brzegach.

Czy skrzydłowe dywizje sowieckie wiedziały o pozorowanym charakterze ataku i dlatego atakowały tak opieszale, że pozostawiły Polaków daleko w przodzie, narażając ich na uderzenia z boku?

Myślę, że ich dowódcy wiedzieli. Nie musieli jednak mówić o tym żołnierzom. Zresztą żaden dowódca nie powie: „atakuj na pół gwizdka, bo wcale nie musimy zdobyć tej pozycji!”. Wystarczy, że nie zapewni piechocie odpowiedniego wsparcia ogniowego... Zresztą każda z tych dywizji była trzykrotnie mniej liczna od dywizji polskiej.

Artykuł został opublikowany w 5/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.