Zlekceważone świadectwo Jana Karskiego

Zlekceważone świadectwo Jana Karskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeżeli Niemcy nie zmienią metod wobec ludności żydowskiej, jeśli nie będzie interwencji aliantów, to w ciągu półtora roku ludność żydowska przestanie istnieć – mówił Jan Karski przywódcom zachodnich mocarstw. Napotkał mur obojętności

„Panie Karski, człowiek taki jak ja, który rozmawia z człowiekiem takim jak pan, musi być całkowicie

szczery – usłyszał latem 1943 r. w Waszyngtonie Jan Karski od Feliksa Frankfurtera, sędziego Sądu Najwyższego USA. – Toteż ja mówię: nie jestem w stanie uwierzyć w to, co mi pan powiedział”. 

Karski był już wówczas przyzwyczajony do takich reakcji. Głównym celem jego amerykańskiej misji było informowanie najważniejszych ludzi w USA o sytuacji polskiego podziemia i o zagrożeniu ze strony sowieckiej partyzantki. Jednak na każdym spotkaniu Karski opisywał swoim rozmówcom sytuację polskich Żydów. Spotykał się, z kim tylko mógł: z sekretarzem stanu Cordellem Hullem, sekretarzem wojny Henrym Stimsonem, z przedstawicielami potężnej żydowskiej organizacji charytatywnej JOINT, z arcybiskupami Kościoła katolickiego i z dziennikarzami, którym próbował uświadomić, co się dzieje z polskimi Żydami. Apelował o natychmiastowe działania, o zbombardowanie torów prowadzących do obozów, o wydawanie Żydom paszportów in blanco i otwarcie dla nich granic. Proponował, by postawić Niemcom ultimatum: jeśli nie zaprzestaną eksterminacji, to zbombardowane zostaną niemieckie miasta.

Roosevelt pyta o konie

Opowiadał o swojej wizycie w getcie warszawskim, w którym na własne oczy widział ludzi umierających z głodu na ulicy i Niemców strzelających do przypadkowo napotkanych Żydów. Relacjonował również swoją wizytę w obozie w Izbicy. Dostał się tam przebrany w ukraiński mundur z pomocą organizacji żydowskich. „Widziałem straszne rzeczy – opowiadał po latach o tej wizycie. – Rampa kolejowa, wywózka z obozu. Żandarmi, esesmani, masy Żydów. Nie wiem – tysiąc, półtora tysiąca. Dzieci, kobiety, starcy. Smród, rozpacz, krzyki: »Raus, raus«. Wpychanie kolbami do pociągu, jak ktoś się potknął, to kolbami ich bili. Przerażenie. Obraz nie z tego świata, bydła tak ludzie nie traktują […]. Ostatnich zmuszali do wdrapywania się na głowy tych, co weszli wcześniej”. Karski nie opowiadał jednak wyłącznie o własnych przeżyciach. Miał szczegółowe informacje i raporty, z których jednoznacznie wynikało, że Niemcy dążą do całkowitej zagłady Żydów.
W końcu pod koniec lipca 1943 r. spotkał się z prezydentem Rooseveltem. Rozmowa trwała półtorej godziny. Karski poinformował prezydenta o sytuacji politycznej i wojskowej w Polsce, o działalności podziemia i zagrożeniu ze strony sowieckiej partyzantki, a na koniec zaczął opowiadać o losie Żydów. „Jest różnica w systemie terroru niemieckiego skierowanego przeciwko Polakom i przeciwko Żydom – mówił Rooseveltowi. – Niemcy chcą mieć na tych terenach lud polski pozbawiony elity politycznej. […] W odniesieniu do Żydów chcą zniszczyć naród żydowski biologicznie. Przywiozłem oficjalne oświadczenie Rządowi mojemu od Delegata Rządu i Komendanta Armii Krajowej, że jeżeli Niemcy nie zmienią metod wobec ludności żydowskiej, jeżeli nie będzie interwencji aliantów […] w ciągu półtora roku od mojego wyjazdu z Kraju ludność żydowska przestanie istnieć”. Roosevelt przerwał mu tę relację: „Policzymy się z Niemcami po wojnie. Panie Karski, proszę mnie ewentualnie wyprowadzić z błędu, ale czy Polska jest krajem rolniczym? Czy nie potrzebujecie koni do uprawy waszej ziemi?”.

Od szabli do konspiracji

Karski, a właściwie Jan Kozielewski – bo tak brzmiało prawdziwe nazwisko emisariusza Polskiego Państwa Podziemnego – choć sam był żarliwym katolikiem, z Żydami miał styczność od dzieciństwa. W łódzkiej kamienicy przy Kilińskiego, w której mieszkała przed wojną rodzina Kozielewskich, większość lokatorów była żydowskiego pochodzenia. Jan nie poszedł w ślady brata, który robił karierę w policji. Chciał zostać dyplomatą i pewnie gdyby nie wojna, udałoby mu się urzeczywistnić te plany. Skończył studia na Wydziale Prawa i Dyplomacji Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, odbył staże za granicą i w 1939 r. był już sekretarzem w MSZ. Pod koniec sierpnia 1939 r. Karski został zmobilizowany i wyruszył do Oświęcimia do swojego dywizjonu artylerii konnej. „Wojna zaczęła się dla mnie 1 września, pięć po piątej rano – wspominał. – Dlaczego tak dokładnie to pamiętam? O piątej mieliśmy pobudkę i tego dnia zdążyłem już dojść do łazienki. Właśnie wtedy Niemcy zrzucili na nasze koszary półtonową bombę. Wybuchł chaos. Przerażone konie wybiegły w panice ze stajni. Nie mogliśmy ich zaprząc do dział. Po dwóch godzinach zostawiliśmy konie i działa, i zaczęliśmy wycofywać się na wschód”.

Wojna nie tylko przekreśliła marzenia Karskiego o karierze w dyplomacji. Zniszczyła również wyobrażenia o potędze państwa polskiego. Szczególnie zapadła mu w pamięć historia, którą po wojnie wielokrotnie opowiadał w różnych wywiadach. „I tak siedemnaście dni szliśmy na wschód. Gdziekolwiek weszliśmy – stacja kolejowa zbombardowana i każdy działa na swoją rękę” – mówił dziennikarzowi Maciejowi Wierzyńskiemu w wywiadzie rzece „Emisariusz. Własnymi słowami”. – „Wchodzę do jakiegoś sklepu i mówię sklepikarzowi: »Panie, to jest honorowa szabla, tu jest podpis prezydenta, po wojnie to będzie miało znaczenie, zresztą, przyjdę po wojnie i ją odkupię. Co mi pan za to da? Jedzenie jest mi potrzebne«. Ale chłop był mądrzejszy ode mnie, pamiętam słowo w słowo, co powiedział: »Rzuć pan to świństwo do cholery, jeszcze mi pan nieszczęście sprowadzisz«. Wyszedłem z tego sklepu, odciąłem szablę i rzuciłem w pole. Tak się skończyło moje prymusostwo w artylerii konnej”.

Po przegranej wojnie trafił do sowieckiej niewoli, do obozu w Kozielszczynie. Udało mu się uniknąć losu tysięcy zamordowanych przez Sowietów polskich oficerów dzięki fortelowi. Gdy sztaby niemiecki i sowiecki zawarły porozumienie, w myśl którego część szeregowców mogła wrócić do domów, Karski podał się za szeregowego żołnierza z Łodzi. „Nie wiedziałem wtedy, co się dzieje. Ale wojna czy nie wojna, widziałem różnicę między Niemcami a Rosją – mówił w »Emisariuszu«. – […] Więc nie miałem żadnej wątpliwości: »Jasiu, uciekaj z tej bolszewickiej bandy«”.

Dzięki koneksjom brata błyskawicznie trafił do konspiracji i już w styczniu 1940 r. wyjechał z pierwszą misją kurierską do rządu emigracyjnego we francuskim Angers. Przedostał się przez Słowację, Węgry i Włochy. O tym, jak niebezpieczne były takie misje, przekonał się pół roku później, gdy wyruszając w kolejną, tą samą trasą, wpadł na Słowacji w ręce gestapo. Ze szpitala w Nowym Sączu uwolnił go oddział ZWZ. Karski nie zraził się po tej wpadce i w 1942 r. wyruszył na swoją najważniejszą misję – do Wielkiej Brytanii i do USA.

W Georgetown

Po wojnie Karski nie mógł wrócić do Polski. W USA przez kilka lat utrzymywał się z remontowania domów i tantiem za „Tajne państwo”– książkę, w której opisał swoje przeżycia wojenne. Pomógł mu rektor jezuickiego Uniwersytetu w Georgetown. Karski dostał posadę na uczelni i przez następne 40 lat wykładał stosunki międzynarodowe i teorię komunizmu. W 1965 r. poślubił Polę Nireńską, Żydówkę polskiego pochodzenia. W 1994 r. został Honorowym Obywatelem Izraela, ale do końca życia wyrzucał sobie, że nie zdołał przekonać przywódców zachodnich mocarstw do interwencji. Już jako profesor nauk politycznych na Uniwersytecie w Georgetown nie szczędził krytyki nie tylko sobie i zachodnim przywódcom, ale także całemu polskiemu podziemiu. „Bez polskiego podziemia wojna nie trwałaby ani jeden dzień dłużej – mówił po latach. – Przelaliśmy za dużo krwi”. Nigdy nie wrócił na stałe do Polski. Zmarł w 2000 r. w Waszyngtonie. Został pochowany na tamtejszym cmentarzu. 

Cały wywiad opublikowany jest w 16/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Autor: Adam Tycner