• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Nowe pionki cara

Dodano:   /  Zmieniono: 

Na oko to chłop w szpitalu umarł, mówiło się. Dziś można jeszcze dodać: i minister Miller raport napisał. Ile metrów miała brzoza, która według oficjalnej wersji spowodowała urwanie skrzydła polskiego tupolewa, przewrócenie się go na plecy i „rozpylenie” szczątków po okolicy? Na jakiej wysokości samolot uderzył w nią skrzydłem? Jaka była średnica pnia w tym miejscu?

Prawie trzy lata po tragedii wciąż tego nie wiadomo, ale wiadomo jedno − że na pewno uderzenie nie nastąpiło na wysokości 5,5 metra, w miejscu, gdzie pień miał 55 cm średnicy. Być może była to wysokość ponad 7 metrów, gdzie średnica spadła do 35 cm, a być może jeszcze inaczej. Pojawiła się nawet wersja zupełnie symboliczna, w której wysokość brzozy określono na 666 cm. Ale – jak pisał specjalista od szatańskich sowietyzmów Bułhakow: „Czego nie wiemy, tego nie wiemy”.

Wiemy tylko tyle, że dane zawarte w oficjalnym, jedynie słusznym raporcie zakwestionowali − by nie rzec, ośmieszyli − sami Rosjanie. O tym, że raport Millera oparty jest na fałszywych danych, wiemy nie od żadnych tajnych agentów, nie od niezależnych ekspertów czy amerykańskich specjalistów, którzy z superkomputerem w ręku przeanalizowali klatka po klatce zdjęcia satelitarne. To sami Rosjanie oficjalnie przekazali inne dane niż pierwotnie, pokazując całemu światu, że „śledztwo”, które rzekomo urządzono w Polsce, symulacja toru lotu i upadku samolotu, której wszystkie tutejsze autorytety bronią od trzech lat do upadłego, były oparte na rzuconych na gębę, byle jakich danych. A teraz Rosjanie dane zmieniają. I co im zrobisz? Tak jak wcześniej bez cienia zażenowania wycofali się z wersji o wspólnych autopsjach, po tym, jak pani Kopacz bożyła się przed wysoką izbą, że osobiście ich dokonywała ramię w ramię z rosyjskimi przyjaciółmi, oczywiście w chwilach wolnych od przekopywania ziemi na metr w głąb.

Ruski bałagan? Przypadek? Akurat. Rosyjskie postępowanie jest takie, jakiego − o czym pisałem dwa i pół roku temu − każdy, kto zna Rosję, powinien się był spodziewać. Naszemu trampkarzowi wydawało się, że jeśli zgodzi się konwencję chicagowską, czyli posprzątanie wraku praktycznie bez badań, i na napisanie raportu „na oko”, to już samemu Putinowi najbardziej będzie zależeć, żeby potem tego raportu bronić.

A Putinowi na tym nie zależy. Wziął władze III RP na krótką smycz, bo zawsze może ujawnić, jak się razem z Tuskiem dogadywali przeciwko Kaczyńskiemu, jak tchórzliwie zachowywali się tuskowi delegaci w Smoleńsku, gorliwie zapewniając o znakomitej współpracy, gdy na ich oczach sprzątano i zacierano ślady. Że w taki sposób sam wskazuje na zamach? Pewnie, a co mu kto zrobi? Komu się teraz poskarżycie, „polaczyszki”? Nu, popatrzcie, gdzie ja mam takiego „sojuszniczka” NATO i Unii Europejskiej, jak wasz priwislanskij kraj.

Winston Churchill zapisał w pamiętnikach, z jakim nieskrywanym lekceważeniem traktował przy nim Stalin komunistów z PKWN, których wpuścił na chwilę na salę, by w imieniu narodu polskiego poprosili o oddanie Wilna i Lwowa ZSSR. „This are my pawns” – przedstawił ich Winstonowi, a potem skinieniem wszechmocnej dłoni kazał spadać. Grając sobie z władzami III RP w kulki w sprawie smoleńskiego śledztwa, pokazuje Putin Zachodowi dokładnie to samo.

Czytaj także