Od 1989 r. można mówić o żołnierzach wyklętych, których ze względu na postawę trzeba nazywać niezłomnymi. Niewielu badaczy zajmuje się natomiast ich oprawcami. To temat tabu. Ci zbrodniarze – czy to śledczy stosujący bezpośredni terror, czy sędziowie i prokuratorzy, mordercy sądowi – są nadal pod ochroną. Nie ponieśli żadnej kary. O abolicji dla komunistycznych zbrodniarzy przesądzono pod koniec lat 80. ubiegłego wieku przy Okrągłym Stole i w Magdalence.
Niektórym III RP stawia zarzuty. Pojawiły się one dopiero, gdy powstał Instytut Pamięci Narodowej. To placówka, która jako pierwsza ustanowiła przepisy o zbrodni komunistycznej. IPN nie ograniczył tych zbrodni wyłącznie do UB i Informacji Wojskowej, ale stwierdził, że zbrodniarzami są również sędziowie i prokuratorzy. To jest właśnie pojęcie morderstwa sądowego. I dziś owi mordercy są przez IPN ścigani. Jednak akty oskarżenia trafiają potem do polskich sądów, gdzie ci mordercy są uniewinniani ze „względów humanitarnych” – wiek czy stan zdrowia. I efekt jest taki, że żaden z nich po 1989 r. nie został skazany.
A przecież oni z premedytacją, z pobudek politycznych, eliminowali polskich patriotów. Jeżeli dzisiaj odkrywamy na „Łączce” cmentarza na Powązkach Wojskowych w Warszawie szczątki zamordowanych żołnierzy wyklętych, to można sobie łatwo odtworzyć cały łańcuch zbrodni. Tych, którzy znęcali się w śledztwie, tych, którzy oskarżali i skazywali, w końcu tych, którzy strzelali w tył głowy. I tak w kwaterze „Ł” możemy znaleźć na przykład ofiary stalinowskiego sędziego wojskowego Stefana Michnika, przyrodniego brata Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Stefan Michnik żyje spokojnie w Szwecji, która stwierdziła, że nie wyda go Polsce, bo jego czyny miały ulec przedawnieniu. (…)