Niedźwiedź na Krymie

Niedźwiedź na Krymie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niedźwiedź na Krymie
Niedźwiedź na Krymie
Rosja wchodzi do gry o Krym we właściwym sobie stylu: uzbrojone grupy zajmują lotniska i lokalny parlament, okręty blokują zatoki, a  Kreml informuje, że zamierza bronić praw rosyjskich obywateli.

Jan Pawlicki z Sewastopola

Dla przybysza z bardziej zdekomunizowanej części Ukrainy znalezienie się w centrum Sewastopola, w miejscu, gdzie prospekt Lenina łączy się prospektem Nachimowa, może być nie lada szokiem. Przyjaciele z Kijowa przestrzegali mnie, żebym „pod żadnym pozorem” nie odzywał się tu po polsku czy angielsku, bo Sewastopol to „straszna, sowiecka konserwa”.

– Chcemy żyć ze wszystkimi w zgodzie, ale nie pozwolimy, by ekstremiści z Majdanu mówili nam, jak mamy żyć. Mówili, że ich protest jest pokojowy, a zakrywali twarze kominiarkami, maskami. To nasz protest jest pokojowy, my nie zakrywamy twarzy – mówi do mnie Siergiej, Rosjanin, uczestnik mityngu pod parlamentem. I już wiem, że znalazłem się po drugiej stronie lustra.

Gdy patrzę na czerwone sztandary powiewające nad Domem Moskwy czy obserwuję rosyjskich oficerów Floty Czarnomorskiej w tłumie manifestantów pod budynkiem lokalnej, państwowej administracji Sewastopola, faktycznie odnoszę wrażenie, że czas tu się zatrzymał. Miasto stanowi przedziwny miks tradycji sowieckich i carskich, na każdym kroku widać symbole jego dawnej chwały. Monstrualny memoriał obrońców twierdzy radzieckiej armii z lat 1941–1942 sąsiaduje z eleganckim, klasycystycznym pomnikiem admirała Pawła Nachimowa – jednego z twórców rosyjskiej marynarki wojennej, pogromcy floty imperium osmańskiego w bitwie pod Synopą i bohaterskiego dowódcy obrony Sewastopola z czasów wojny krymskiej. Miasto było zdobywane dwa razy przez siły „Zachodu”: przez oddziały francusko-brytyjskie w 1855 r. oraz przez wojska niemiecko-rumuńskie w 1942 r. Nic więc dziwnego, że tożsamość mieszkańców (w przytłaczającej większości etnicznych Rosjan) jest ufundowana na haśle „Sewastopola nie oddamy”. (...)

Cały artykuł dostępny jest w 10/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także