Subotnik: Git-salon się bije
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Subotnik: Git-salon się bije

Dodano:   /  Zmieniono: 

Jest sobota, więc dla odprężenia sięgam sobie po magazyn poświęcony militariom. A tam akurat o zapomnianej wojnie Iraku z Iranem w latach osiemdziesiątych. No i już relaks diabli wzięli, bo skojarzenia od razu kierują moje myśli ku zajmującemu większość uwagi mediów konfliktowi salonu z Palikotem.

Rzecz w tym, że patrzę nań tak właśnie, jak świat zachodni patrzył w latach osiemdziesiątych na wspomniany konflikt iracko-irański. Wzięli się za łby Saddam Husajn z Chomeinim? Wyrzynają nasi wrogowie jedni drugich z zapałem? Świetnie. Jak wam możemy pomóc, boys, żeby nie zabrakło wam przypadkiem broni i woli walki aż do pełnego zwycięstwa?

Nie żebym zmienił zdanie o tej kreaturze, jaką jest Palikot, ale w bijatyce między nim a tymi, którym się tak udał, warto by go wesprzeć. Tym bardziej, że nawalanka jest jak na razie jednostronna. Palikot jakby nie rozumiał, o co w ogóle do niego ma salon pretensje, i jeszcze się mu nie odszczekuje. Czekam, aż zacznie.

Bo Palikotowi − idę o zakład − się po prostu „wypsnęło”. Poleciał po prostu instynktem chamusia, który jakby się nie przebierał, jakby nie perfumował i ilu specjalistów od pijaru nie zatrudnił, w głębi zawsze chamusiem pozostanie. Urągliwa sugestia, że skoro baba mu się stawia, to znaczy, że jest niezaspokojona i przydałoby się jej dobre… zgwałcenie, naszła go równie machinalnie, jak nieboszczyka Leppera zdrowy śmiech na myśl o zgwałceniu prostytutki. Albo jak Wojewódzkiemu czy Węglarczykowi kpiny z Murzyna czy sprzątających Ukrainek. Po prostu, jak to ujął w estradowym monologu Pietrzak − „taki mamy, k… , high life.”

Politycznie mogę mieć różne zastrzeżenia do Jarosława Kaczyńskiego i ludzi, którzy za nim stoją, ale trzeba być ślepym, albo samemu prezentować ten sam poziom osobistej kultury co Palikot, Wojewódzki i Węglarczyk, by nie zauważać, że Kaczyński to wychowanek zasadniczo wyższej cywilizacji. Pogrobowiec wymierającego świata inteligenckiego, który przepuszcza kobietę w drzwiach nie dlatego, że tak mu doradzono (albo sam wymyślił, że to dobrze będzie odebrane), tylko instynktownie. Dlatego zresztą przegrywa, bo wychowanie przez ten świat nasyca człowieka skrupułami, wpaja mu równie instynktowne jak kindersztuba poszanowanie dla drugiego człowieka i dla norm przyzwoitości.

Obecna władza III RP − zarówno ta polityczna, jak i opiniotwórcza − wywodzi się zaś ze świata zupełnie innego (moi, qui balance entre deus ages, że tak pojadę Brassensem, ja, który jestem na granicy tych dwóch mentalności, znam i dobrze widzę oba światy, więc możecie Państwo wierzyć memu opisowi). Obecna władza III RP pochodzi ze świata chamskiego, a ściślej, z wytworzonej przezeń swoistej elity cwaniackiej, git-ludzi, którzy wszystkich innych postrzegają jako frajerów. Pomijając pewną ilość „pożytecznych idiotów”, reprezentowanych przez pana Olbrychskiego czy Stuhra, czyli inteligentów, którzy zaprzeczyli swej tradycji z nienawiści do Polaka-katolika (to zjawisko warte osobnego opisu), to elity III RP ukształtował etos prowincjonalnych dresiarzy, zmawiających się pod sklepem, kogo by tu „puknąć” albo „skubnąć”, by zdobyć na dzisiejszą flaszkę.

I żeby nie wiedzieć jak dekorowała się ta „elita” profesorami, niczym wisienkami na torcie, to ta dresiarska, chamska pogarda wyłazi z niej bezustannie, jak przysłowiowa słoma z butów. W pogardzie dla staruszek, którym się powinno zabierać dowód osobisty, bo za głupie, by głosować, i rozganiać je kopniakami spod krzyża, bo obciach robią. Albo w pogardzie dla „czarnucha”, który zamiast być drugim Simonem Molem, młotem na polską nietolerancję, sam okazał się mieć niewłaściwe poglądy.

Tomasz Lis − jeden z archetypicznych dla III RP przykładów intelektualnego parweniusza − szydzi z naszego wydawanego za „cinkciarskie pieniądze” tygodnika. Gdyby umysł Lisa funkcjonował w kodzie inteligenckim, musiałby się on po takich słowach zawstydzić niekonsekwencji. No, bo przecież sam brał te cinkciarskie pieniądze i wydawał na siebie i swoich przypleczników garściami. Podobnie musiałby się zawstydzić faktu, że wcześniej brał je i od „polszmatu” Solorza, i od „pisowców” rządzących TVP. Ale Lisowi wstyd czy poczucie niekonsekwencji do głowy nie przyjdzie, bo jego kod myślenia jest zupełnie inny, właśnie jak owych przykładowych dresiarzy spod sklepu. W tym myśleniu − jak „skubnąłem” frajera, to punkt dla mnie. Tym bardziej właśnie mam prawo frajerem gardzić, że go orżnąłem na kasę, a z siebie być zadowolony.

Można by rzec, że Lis to przypadek osobny, przypadek indywidualnej megalomanii, i że jego pogarda dla wszystkich, którzy nie są Tomaszem Lisem, to zwykły, doskonale przez psychiatrię opisany narcyzm, a nie kulturowy kod awansowanego prostaka. Proszę jednak zwrócić uwagę, że taka sama pogarda dla − nawet własnych − widzów, których trzeba karmić bzdurami, bo weźmie jeden matoł z drugim pilota i przełączy, wyszła swego czasu z Grzegorza Miecugowa. Proszę porównać ją ze wspomnianym Palikotem, ku aprobacie i zrozumieniu „Wyborczej” wyjaśniającym, że musi być chamem i pajacem, bo inaczej by nie przekroczył progu wyborczego.

„Wytęż wzrok”, jak to pisano w dawnym „Przekroju” z czasów Zielonej Gęsi i Filutka, i sam znajdź, drogi czytelniku, kolejne przykłady tej pogardy dla starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków, dla „pisowców”, dla biedoty i „niezałapanych” − robota nie jest trudna, wyłazi ich pełno. Zwłaszcza w chwilach sporu, gdy bywalcy salonów mówią szybciej, niż myślą, więc mówią, co naprawdę mają w sonie. Rasistowskie bluzgi postępowców na posła Godsona pięknie rymują się z artykułem pani profesor Środy, która kpi sobie z faceta, który do nas, Europejczyków, przyjeżdżając z Afryki czuje się tu misjonarzem… i nagle mamy tę samą wizję Afrykanów jako gołych dzikusów i kanibali, ten sam rasistowski wdzięk, co w żartach ministra Sikorskiego z Obamy czy kpinach Wojewódzkiego z Figurskim z „murzyńskiej telefonii komórkowej”.

W „Gazecie Wyborczej” pełna oburzenia tyrada, że Tomasz Sakiewicz przedłuża proces, nie stawiając się, pod pretekstem, że nie został o rozprawie zawiadomiony zgodnie z obowiązującą procedurą, bo co z tego, że nie został, skoro jego własna gazeta o rozprawie informowała. No, a ja pamiętam, jak Adam Michnik latami przeciągał proces z wydawcą „Rzeczpospolitej”, bo jego własna redakcja nie była w stanie − jak wysokiemu Sądowi tłumaczył z miedzianym czołem mecenas Rogowski − ustalić miejsca pobytu swojego, wówczas jeszcze aktywnego, redaktora naczelnego, i przekazać mu pism procesowych. Identycznie grała sobie „Wyborcza” w kulki twierdząc, że nie zna miejsca zamieszkania redaktora Czuchnowskiego i nie ma z nim kontaktu, a dzisiaj ten sam Czuchnowski, który w taki sposób uciekał przed odpowiedzialnością za publiczne zniesławienie, pryncypialnie atakuje Jana Pińskiego (kolejna wojenka iracko-irańska) demaskując, że sięga on po prawne kruczki, by uniemożliwić komornikowi wejście mu na pensję.

Hipokryzja nie jest w tym towarzystwie niczym nowym, i pewnie dlatego nie zauważamy, skąd się ona bierze. A bierze się właśnie z tej git-mentalności. My jesteśmy git, a oni są frajerzy. Zasady, które są dla frajerów, git-salonu nie obowiązują. To oczywiste, nawykowe, instynktowne. Oburzające może być tylko to, jeśli jeden git potraktuje drugiego gita jak frajera.

W ciągu kilku dni różne autorytety, od polityka rządzącej partii, przez udającego inteligenta aktora, po przegiętą ciotę z „Pudelka”, publicznie poniżały profesor Pawłowicz sugestią, że jej wypowiedzi wynikają z faktu, iż jest starą panną, osobą niezaspokojoną („nic dobrego jej w życiu nie spotkało”). Kiedy nazajutrz identycznym sznytem poleciał Palikot po Nowickiej, salon zaczął się miotać, pluć i tupać z wściekłości.

Bardzo w logice fabuły byłoby, żeby teraz Palikot (którego kombinacje z fikcyjną sprzedażą spółek, darowiznami z rajów podatkowych i inne sposoby przechwycenia majątku należnego byłej żonie „Wyborcza” bagatelizowała ongiś uprzejmą frazą „optymalizowanie podatków”) zaczął wypominać prominentom „Agory” uwłaszczenie się na tytule, który miał być własnością całej opozycji. Albo żeby jak ongiś Grzegorz Kołodko odpalił, że obszczekuje go „koszerna gazeta” (nawiasem, Palikot próbował już podjechać na wszystkim, ale na antysemityzmie jeszcze nie, czy nie czas zawalczyć o rząd dusz z Bublem?). No, przecież chyba nie będzie takim mięczakiem, żeby wziąwszy za Nowicką po pysku podkulić ogon pod siebie?

Nie będę pytał, kto z Państwa jest za Iranem, a kto za Irakiem, ale ciekaw jestem, jak obstawiacie − pójdą git-salony na wybijankę, czy jednak zwycięży poczucie wspólnoty?

Czytaj także