nr 4/14: zamieszanie i awantura o „Resortowe dzieci”

nr 4/14: zamieszanie i awantura o „Resortowe dzieci”

Dodano:   /  Zmieniono: 
nr 4/14: zamieszanie i awantura o „Resortowe dzieci”
nr 4/14: zamieszanie i awantura o „Resortowe dzieci”
Takiej reklamy można tylko pozazdrościć. Awantura wokół książki napisanej przez Dorotę Kanię, Macieja Marosza i Jerzego Targalskiego sprawiła, że pierwotny nakład – 10 tys. egzemplarzy – rozszedł się na  pniu. W najnowszym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy” – o kontrowersjach wokół „Resortowych dzieci”.

Ponadto w „Do Rzeczy”: Cenckiewicz o resortowym dziadku, Terlikowski o tym, czy państwo przekroczyło granice ingerencji w prawo Kościoła, a Balcerowicz o tym, że obywatele muszą pokazać władzy gest Kozakiewicza. W tygodniku także krwawa historia areny nadchodzących zimowych igrzysk olimpijskich.

Dawno żadna książka nie wywołała tyle zamieszania co „Resortowe dzieci”. Niezależnie od jej zalet oraz wad okazało się, że ludzie chcą wiedzieć, kim są ci, którzy pouczają ich w telewizji, radiu i prasie. Pierwotny nakład – 10 tys. egzemplarzy – rozszedł się na pniu. Wydawnictwo zleca kolejne dodruki, bo tytuł zajmuje pierwsze miejsce na liście księgarskich bestsellerów. Wiadomo, że liczba sprzedanych egzemplarzy przekroczyła 100 tys., co jak na Polskę jest wynikiem nadzwyczajnym. Książka, mimo że wyszła zaledwie miesiąc temu, ma nawet poświęcone jej hasło w Wikipedii. Sukcesu nie da się wyjaśnić tylko tym, że jej bohaterami są, którzy od 20 lat ex cathedra pouczają Polaków, co jest słuszne, a co nie. Sprzedażowy sukces książkowy wynikł ze skandalu wywołanego nie przez autorów i wydawnictwo, ale przez bohaterów książki. Ale wszystkie zarzuty są ignorowane przez czytelników wykupujących kolejne egzemplarze. Wygląda na to, że ludzie wolą mieć książkę o gwiazdach mediów z felerami, niż nie mieć żadnej – konkluduje w „Do Rzeczy” Piotr Gursztyn.

A Sławomir Cenckiewicz komentuje, że fałszywi obrońcy moralności oburzeni „Resortowymi dziećmi” udają, że nie wiedzą, iż książka jest tylko dalece spóźnioną reakcją na dominację funkcjonariuszy informacji w mediach III RP. Spóźnioną i bardzo odległą od metod, które ci funkcjonariusze w przeszłości stosowali. I przypomina historię swojego „resortowego dziadka”. Ujawniona przeze mnie w 2005 r. (na łamach tygodnika „Wprost”) garść podstawowych informacji o nieznanym mi osobiście dziadku Mieczysławie Cenckiewiczu – funkcjonariuszu Urzędu Bezpieczeństwa – dała asumpt do ataków na mnie. Najpierw piętnowano mnie jako współczesnego Pawlika Morozowa, który w Związku Sowieckim stał się wzorem do naśladowania po tym, jak zadenuncjował własnego ojca jako kułaka – pisze Cenckiewicz i dodaje, że w kolejnych latach historia dziadka była przypominana po każdej jego niewygodnej publikacji.

Na łamach tygodnika „Do Rzeczy” również o kuriozalnej decyzji Naczelnego Sądu Administracyjnego w sprawie apostazji i dokumentów Kościoła. Oznacza ona – pisze Tomasz P. Terlikowski - że państwo uznało się za władne ingerować w tak oczywiste prawo autonomicznej i równoprawnej wobec niego instytucji, jaką jest Kościół, jak członkostwo w nim. Sędzia Małgorzata Jaśkowska zdecydowała, że apostazja, czyli odejście od Kościoła, powinna być regulowana przez prawo państwowe, a nie religijne, a Kościół – w zakresie własnej sakramentologii – ma podlegać decyzjom państwa. Z tego zaś wynika – nawet jeśli sędzia nie zdaje sobie z tego sprawy – że Kościół przestał być równorzędnym partnerem i instytucją autonomiczną wobec państwa, a został przez nie sprowadzony do poziomu każdego innego stowarzyszenia. NSA uznał więc, że to państwo wie lepiej od Kościoła, kto jest, a kto nie jest jego członkiem, jak powinna wyglądać kościelna procedura apostazji (która, co niezwykle istotne, nie jest i nie może być zmyciem chrztu, a co za tym idzie – nie jest w istocie wyłączeniem ze wspólnoty Kościoła, lecz jedynie zaparciem się Chrystusa i Boga) oraz jakie wpisy powinny być dokonywane w księgach kościelnych. W istocie zatem to państwo staje się zwierzchnikiem Kościoła – pisze Terlikowski. O tym, co tak naprawdę oznacza orzeczenie NSA – w nowym „Do Rzeczy”.

W „Do Rzeczy” także wywiad z prof. Leszkiem Balcerowiczem. - Chodzi pan na pasku funduszy emerytalnych? - pyta Mariusz Staniszewski. - Oczekuje pan ode mnie udowadniania, że nie jestem wielbłądem? Tego rodzaju insynuacje są przejawem polskiej patologii. Pomówienia czy wyzwiska traktuje się u nas jako dyskusję. Tymczasem powinna nią być wymiana argumentów i dowodów. W Polsce większość polityków i znaczna część mediów nie reagują na argumenty rzeczowe – odpowiada Balcerowicz. I dodaje, że ataki zachęcają go raczej do tego, by w duchu robić gest Kozakiewicza. Draństwu nie można przeciwstawiać się jednak w pojedynkę. Trzeba tworzyć ruch społeczny, który będzie bronił obywateli przed rządzącymi – podkreśla. I dodaje, że to bardzo ważne, bo obecny system władzy w Polsce przypomina kapryśną monarchię absolutną. Przedstawiciele mediów zamiast domagać się od prezydenta przestrzegania konstytucji, a szczególnie artykułu 126 ustęp 2, który nakłada na głowę państwa obowiązek stania na straży ustawy zasadniczej, spekulują, kto wywrze większy nacisk – Tusk czy ktoś inny. Takie zachowanie zezwala na łamanie standardów konstytucyjnych – ocenia Balcerowicz w „Do Rzeczy”.

Na łamach tygodnika także o arenie nadchodzących zimowych igrzysk olimpijskich. „Jeszcze przed stu laty mieszkali tutaj wyłącznie Dżigisi i Ubychowie, dzielne plemiona górskie, z których dzisiaj nie pozostało nawet śladu. Wprost wierzyć się nie chce, żeby w naszych czasach, prawie na naszych oczach (Soczi zostało opanowane w roku 1838), można było wytępić jakiś naród tak gruntownie, jak zrobił to carat w tej części Kaukazu ze wspomnianymi plemionami”. Tak pisał Mieczysław Lepecki w książce „Sowiecki Kaukaz” (Warszawa 1935). Kilka lat temu wydawało się, że przygotowania do zimowej olimpiady w Soczi, a nawet jej przebieg, mogą poważnie zakłócić aktywiści organizacji czerkieskich, protestujący przeciwko organizacji zawodów „na kościach ich przodków”. Symbolem oporu górali przeciwko carskiemu imperium stał się imam Szamil, wojskowy, polityczny i religijny przywódca Dagestanu i Czeczenii. Jednak to Czerkiesi bronili się najdłużej. Rosjanie mogli świętować triumf nad nimi dopiero 12 maja 1864 r. – pięć lat po wzięciu Szamila do niewoli. Parada zwycięstwa odbyła się w Krasnej Polanie – pod, a w zasadzie nad Soczi (w górach). Tam, gdzie teraz wznosi się znaczna część obiektów olimpijskich. Dzisiaj w Soczi aż do 21 marca obowiązuje stan wyjątkowy. Mieszkańcom nakazano pomalować dachy i odnowić fasady domów. Za wywieszenie prania na balkonie można zapłacić karę. Towar do sklepów mogą dostarczać samochody nie starsze niż pięcioletnie, by nie szpeciły ulic. O igrzyskach na kościach przodków kaukaskich górali – w nowym „Do Rzeczy”.

Całość recenzji dostępna jest w 4/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.