Cameron obraża Polaków. Zaprotestuj!

Cameron obraża Polaków. Zaprotestuj!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Cameron obraża Polaków. Zaprotestuj!
Cameron obraża Polaków. Zaprotestuj!
"Szanowny Panie Premierze, Czuję się urażony wygłoszonymi przez Pana niepokojącymi i uogólniającymi wypowiedziami na temat Polaków. Oczekuję przeprosin. Z wyrazami szacunku…" Kartkę pocztową takiej treści w języku angielskim i polskim można wyciąć z okładki najnowszego wydania tygodnika „Do Rzeczy”. Napisz do brytyjskiego premiera – namawia redakcja tygodnika.

A w numerze o tym, dlaczego słowa premiera Camerona obrażają tysiące Polaków.

Ponadto w „Do Rzeczy”: miłość i misja Tomasza Kaczmarka, po co Nowa Prawica idzie do Brukseli, wszyscy jesteśmy podejrzani, dzieci na skraju załamania oraz ucieczka przed fiskusem.

Mimo że brytyjska gospodarka sporo zarabia na imigrantach z Polski, premier Wielkiej Brytanii znów obsadził naszych rodaków w roli szkodników i wyłudzaczy. David Cameron nie jest jednak aroganckim ignorantem, który czerpie wiedzę o świecie tylko z tabloidów, lecz inteligentnym liderem rządzącej Partii Konserwatywnej. Raz po raz wskazując na przybyszów z Polski jako na źródło problemów Brytyjczyków, musiał wiedzieć, że mija się z prawdą. Analitycy mówią jasno: przez ostatnie lata imigranci przynieśli brytyjskiej gospodarce, a także brytyjskiemu fiskusowi wymierne korzyści. Według londyńskich naukowców w latach 2001–2011 przybysze z Unii Europejskiej oraz Norwegii, Islandii i Liechtensteinu wpłacili do kasy Wielkiej Brytanii aż o 34 proc. więcej, niż uzyskali ze świadczeń socjalnych. W tym samym okresie rodowici Brytyjczycy zapłacili w sumie o 11 proc. podatków mniej, niż otrzymali zasiłków. Innymi słowy, to między innymi bez pracowników z Polski i innych krajów Cameron oraz jego rodacy musieliby płacić wyższe podatki. Jeśli dla brytyjskiego premiera to przemyślany element przedwyborczej kampanii, to przed 2015 r. można się spodziewać kolejnych antypolskich wypowiedzi. Ktoś musi więc wyraźnie powiedzieć Cameronowi: „Stop”. O groźnej (i nieuzasadnionej) nagonce na Polaków w „Do Rzeczy” pisze Jacek Przybylski.

Na łamach „Do Rzeczy” także rozmowa z posłem Tomaszem Kaczmarkiem, który deklaruje, że żadne ataki go nie złamią i nie sprawią, że położy uszy po sobie. W najbliższych miesiącach podejmę stosowne kroki prawne. Muszę najpierw skutecznie się do nich przygotować. (…) Na razie zbieram informacje i dane, dzięki którym będę mógł podjąć te kroki – zapowiada w „Do Rzeczy” były już poseł Prawa i Sprawiedliwości. Zapowiada też, że będzie cały czas pracował aktywnie jako parlamentarzysta, piętnując wszystkie patologie, do których dochodzi na najwyższych szczeblach władzy oraz w służbach specjalnych i policji. Nagonka na mnie niczego nie zmieni – mówi Kaczmarek. - Mogę tylko powiedzieć, że grupa przeciwników politycznych robi wszystko, aby usunąć mnie ze sceny politycznej i żeby mnie zdyskredytować. To zemsta, ale uważam się nie tylko za polityka, ale także za faceta, który jest twardą osobą, i działania tego typu nie zmienią mojej postawy. Nie zmienię też partii. Rozmowa z Tomaszem Kaczmarkiem – w nowym „Do Rzeczy”.

W „Do Rzeczy” również rozmowa z politykiem rzadziej obecnym w mediach. - Wystawi pan listy w wyborach do Parlamentu Europejskiego? – pyta Mariusz Staniszewski. – Oczywiście – odpowiada Janusz Korwin-Mikke. - Przecież Bruksela to dla pana siedlisko zła. - Po pierwsze dzięki temu będziemy mogli się nieźle pośmiać. Po drugie zgłosimy do prokuratury europejskiej przynajmniej pięć wniosków o ściganie wysokich urzędników unijnych za różne afery, na przykład za tę związaną ze świńską grypą – przecież do tej pory nikt nie poszedł za to siedzieć. Jednak głównym celem naszego startu jest uzyskanie pieniędzy na działalność. Będziemy mieć fundusze na przykład na kilka biur poselskich – uzasadnia Korwin-Mikke w rozmowie z „Do Rzeczy”. I dodaje, że wykpi każdego polityka, który mówi, że startuje w tych wyborach, bo coś chce załatwić. Tam niczego się nie załatwia, Parlament Europejski niczego nie może, więc hipokryzją jest obiecywanie, że coś się w Brukseli zmieni. My startujemy, by Unię od środka rozwalać i obśmiewać – mówi. Rozmowa z prezesem Kongresu Nowej Prawicy – w nowym „Do Rzeczy”.

„Do Rzeczy” alarmuje też, że jeśli wejdzie w życie kolejna wersja projektu nowelizacji ustawy o ABW przygotowana przez szefa MSW, to władza dostanie narzędzie do inwigilacji oraz gromadzenia danych o niewygodnych dla niej ludziach i środowiskach. Wystarczy, że publicznie krytycznie ocenia rząd, nie lubi demokracji i nieżyczliwie wypowiada się o mniejszościach. A jeśli jeszcze przy tym ma na przykład dostęp do broni palnej... – Gdyby literalnie czytać zapisy tego projektu ustawy, stwarza ona (…) spore pole do nadużyć. To bubel prawny sprawiający wrażenie pisanego na kolanie – mówi „Do Rzeczy” poseł Marek Opioła (PiS), członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. I dodaje, że ustawa o takim charakterze nie powinna nigdy trafić do Sejmu. Jednak premier Donald Tusk jest – jak nieoficjalnie twierdzą jego współpracownicy – zdeterminowany, by reforma ABW, którą wszak zapowiedział jeszcze jesienią 2012 r., po wybuchu afery Amber Gold, w końcu weszła w życie. Czy wszyscy zostaniemy terrorystami?

„Do Rzeczy” pisze też o tym, że w Polsce dramatycznie brakuje psychiatrów dziecięcych. W wielu rejonach kraju w ogóle ich nie ma. Nic też nie zapowiada zmiany sytuacji, bo okazuje się, że lekarze niechętnie zdobywają tę specjalizację. Tymczasem młodych osób, które potrzebują specjalistycznej pomocy, z roku na rok przybywa. Około 10 proc. młodych Polaków, tj. prawie 400 tys. dzieci i młodzieży, ma zaburzenia emocjonalne o różnym natężeniu. Sytuacja jest alarmująca chociażby z tego powodu, że w zeszłym roku nastąpił w Polsce wzrost liczby samobójstw wśród nieletnich. Według policyjnych statystyk 177 młodych skutecznie targnęło się na swoje życie, a próbę samobójczą podjęły 373 osoby. „Dzieci na skraju załamania” – w nowym „Do Rzeczy”.

W „Do Rzeczy” także o tym, jak Polska firma musi walczyć o reputację z grupką młodych socjalistów zarzucających jej oszukiwanie skarbówki. W tle jest pytanie, czy płacenie wysokich podatków to patriotyzm czy głupota. Jeszcze w Nowy Rok szefowie LPP musieli być w wystrzałowych nastrojach. W poprzednim roku pobili bowiem swoje wszystkie rekordy. Przychody spółki wzrosły do ponad 4,11 mld zł, czyli były aż o 28 proc. wyższe niż rok wcześniej, zysk wyniósł 355 mln zł. Niespodziewanie jednak po Nowym Roku własnym życiem zaczął żyć pewien niepozorny – wydawałoby się – komunikat, który spółka wydała w Wigilię. Sednem całego problemu jest zawarte w informacji dla inwestorów sformułowanie o zawarciu umowy „sublicencji na używanie znaków towarowych słownych i słowno-graficznych: House, MOHITO i Sinsay oraz znaków dodatkowych do wyżej wymienionych”. W ten sposób LPP przeniosło prawa do swoich trzech marek do spółki zarejstrowanej na Cyprze, która z kolei przeniosła je dalej – do spółki zależnej działającej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Niebagatelne znaczenie ma w tym przypadku to, że w Polsce firmy płacą 19 proc. podatku CIT, na Cyprze - 12,5 proc., ale już w ZEA - 0 proc. „Ucieczka przed fiskusem” – w nowym „Do Rzeczy”.

Cały artykuł dostępny jest w 3/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także