Wielkie przeprosiny
  • Marcin WolskiAutor:Marcin Wolski

Wielkie przeprosiny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu "Wołyń"
Kadr z filmu "Wołyń"
Media ekscytują się doniesieniami, że składający w grudniu wizytę na Hawajach premier Japonii nie zamierza przeprosić Amerykanów za atak na Pearl Harbor przed 75 laty.

I słusznie – przepraszać można za nadepnięcie komuś na nogę podczas tańca, a nie za zdradzieckie bombardowanie floty państwa, z którym nie było się w stanie wojny. Skądinąd Barack Obama pielgrzymujący do Hiroszimy i składający tam wieńce też nie przepraszał (może miałby ochotę, ale wiedział, że potem nie miałby po co wracać do USA…).

Można się cieszyć z wzajemnych przeprosin Kościołów – „wybaczamy i prosimy o wybaczenie” – lub prywatnych ludzi (choć pamiętam, że z brataniem się załogi Westerplatte z marynarzami pancernika „Schleswig-Holstein” było ciężko), w stosunkach międzypaństwowych są od takich spraw traktaty, reparacje, a w razie czego trybunał międzynarodowy. Inaczej będziemy zawsze zakładnikami doraźnej polityki. Czasem bowiem opłaca się przeprosić (niekiedy za winy niepopełnione), czasem nie. Od kiedy i do kiedy?

Jeśli Hiszpanie mają przepraszać za rekonkwistę, to dlaczego muzułmanie nie powinni przeprosić wcześniej za podbój półwyspu przez Tarika? A co z Kartaginą? I kto miałby przyjmować od Greków przeprosiny za zburzenie Troi? Współczesne państwo tureckie?

Swoją drogą marzyłby mi się taki międzynarodowy sąd arbitrażowy (byleby nie była to Komisja Wenecka) złożony z prawników i historyków, który zajmowałby się jednoznacznym i bezstronnym
rozstrzygnięciem faktów.

O ile łatwiej rozmawiałoby się nam z Ukraińcami czy Litwinami, gdyby ktoś ostatecznie ustalił, co się zdarzyło na Wołyniu czy na Ponarach albo przeciął niedomówienia dotyczące odpowiedzialności za mord w Jedwabnem?

Wyobrażają sobie państwo beznamiętne policzenie ofiar, zgromadzenie świadectw, uzgodnienie win? Ile mitów musiałoby ulec dekonstrukcji, ile narodowych historii wypadałoby pisać na nowo, ilu bohaterów nie nadawałoby się do dalszego użytku! Przynajmniej na jakiś czas, bo – jak zauważył kiedyś Jan Sztaudynger – „Historia w końcu zapomina, czy Kain Abla czy Abel Kaina”.

A ostateczny efekt? Być może na forum międzynarodowym rozmawiałoby się łatwiej, ale wewnątrz krajów? Prawdopodobnie nawet oficjalne przyjęcie obiektywnej prawdy napotkałoby ogromne opory.

Co nie znaczy, że nie należy próbować.

Cały felieton dostępny jest w 50/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także