Rodzice nie wybaczą rządowi łez dzieci
  • Mariusz StaniszewskiAutor:Mariusz Staniszewski
  • Darek MalejonekAutor:Darek Malejonek

Rodzice nie wybaczą rządowi łez dzieci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rodzice nie wybaczą rządowi łez dzieci
Rodzice nie wybaczą rządowi łez dzieci 
W najnowszym wydaniu Do Rzeczy rozmowa Mariusza Staniszewskiego z Karoliną Elbanowską, inicjatorką przeprowadzenia referendum w sprawie wprowadzenia obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Publikujemy fragmenty rozmowy.

Wierzy pani, że Sejm przyjmie wniosek o referendum w sprawie reformy edukacji?

Jeszcze w październiku mają zająć się nim posłowie.

Wywieracie na nich bezpośredni wpływ, by głosowali za przeprowadzeniem referendum?

Tak, rodzice w całej Polsce chodzą do biur poselskich i przekonują posłów, by poparli naszą inicjatywę. Było spotkanie z Leszkiem Millerem, który deklarował, że jego klub zagłosuje za referendum. Teraz dobijamy się do Jarosława Kaczyńskiego, ale spotkanie z nim nie jest łatwe. Na ten tydzień jesteśmy umówieni ze Zbigniewem Ziobrą. Próbowaliśmy spotkać się z Januszem Palikotem, ale z jego strony nie było woli rozmowy. Dostaliśmy natomiast z jego klubu e-mail, w którym zapewniają nas, że popierają nasz wniosek i będą głosować, by posłać go do komisji. Jarosław Gowin i jego współpracownicy też nas popierają.

Co wychodzi z tej arytmetyki?

Loteria. Nie wiadomo, czy się uda. Szanse są pół na pół.

Zadecydują głosy PSL.

Tak, ale wszystko może się zdarzyć. Jakiś poseł może zachorować i nie przyjść. Sytuacja nie jest jednak beznadziejna. Kilku posłów PSL zadeklarowało, że poprze referendum.

Jeśli nie będzie dyscypliny klubowej.

Podobno ma nie być.

Do tej pory wszystkie wnioski obywatelskie przepadały.

Gdyby się udało, byłoby to więc wydarzenie historyczne. Wierzę, że tak czy inaczej reforma zostanie zatrzymana. W Mołdawii po roku wycofano się z obniżenia wieku szkolnego, bo dzieci masowo reagowały nerwicami. Oby się to u nas nie zdarzyło. Nawet jeśli ten rząd się uprze i wprowadzi reformę, to kolejny posprząta.

Nie zdąży. Kalendarz jest nieubłagany.

Jeśli dojdzie do skrzywdzenia setek tysięcy dzieci, to ich rodzice tego rządowi nie darują. Oni mogą dużo znieść: brak autostrad, przerost biurokracji czy wysokie podatki, ale gdy widzą, że ich małe dziecko przeżywa każdego dnia swój dramat, krew w nich się burzy. Tu nie chodzi tylko o to, że na nic nie ma pieniędzy, ale o wadliwy system, który doprowadza do tego, że dzieci trafiają na kozetki psychologów. Obecna podstawa programowa powoduje, że dzieci coraz szybciej są poddawane presji. Już w pierwszej klasie dziecko musi zrealizować sztywne wymagania. Skumulowano program z języka polskiego, łącząc materiał dawnej zerówki i pierwszej klasy, co przerasta możliwości rozwojowe dzieci sześcioletnich. Program z matematyki został zaś przesadnie zinfantylizowany. Nie wolno tak przeprowadzać reform. W całym tym zamieszaniu dziecko staje się tylko numerem i kosztem. I żeby chociaż jeden element tej reformy był udany, ale to wszystko jest jedną wielką pomyłką. (...)

Tyle że posłanie sześciolatków do szkół to sztandarowy pomysł obecnego rządu.

Gdy słucham pana premiera, mam wrażenie, że on nie wie, o czym mówi. Nie interesuje się sprawami edukacji i zostawia wolną rękę kolejnym ministrom edukacji. To jest dziedzina, która nie jest dla niego ważna. Stąd pewnie taka akceptacja dla pomysłów, które degradują edukację polskich dzieci. My to obserwujemy szczególnie w stosunku do najmłodszych. Przedszkola zostały sprowadzone do przechowalni i nie chodzi tylko o likwidację zajęć z rytmiki, logopedii czy języka angielskiego. Nowa podstawa programowa wyrugowała z przedszkoli naukę czytania i pisania. Dlatego wielu pedagogów prowadzi dziś z sześciolatkami tajne komplety. W niektórych zerówkach dyrektorzy zaś zdejmują ze ścian tablice z literkami w obawie przed kontrolami z kuratorium. To może się wydawać komiczne, ale w praktyce oznacza regres intelektualny całego pokolenia dzieci, którym odebrano prawo do edukacji zgodnej z ich etapem rozwoju. Kolejna sprawa to wprowadzenie obowiązku przedszkolnego dla pięciolatków bez przyznania jakichkolwiek środków na ten cel. Wprowadzając taki obowiązek, nikt w rządzie się nie zastanawiał, skąd te przedszkola mają się wziąć. W efekcie pięciolatki trafiają do szkół, w których są gimnazja.

Rodzice przysyłają do was informacje o tym, co się dzieje z takimi dziećmi?

Mamy lawinę sygnałów. Pojawiają się fobie szkolne – dzieci boją się chodzić na lekcje, reagują płaczem, agresją, pojawiają się moczenia nocne. Trudno zresztą, by było inaczej, skoro malutkie dziecko musi jechać samo gimbusem, a często PKS, bez żadnej kontroli – a tak jest w wielu małych miejscowościach, w których zlikwidowano szkoły – i potem trafia do ogromnego zespołu szkół, gdzie są hałas, tłok i przemoc. One boją się tego środowiska. W wielu miejscach zajęcia w zerówkach prowadzone są na dwie zmiany. W tej sytuacji jakakolwiek edukacja staje się fikcją, bo dziecko najpierw cały dzień siedzi w przepełnionej świetlicy, a po południu już zmęczone ma zacząć lekcje.

A w przyszłym roku będzie jeszcze gorzej.

Trudno sobie wyobrazić, by w przedszkolach było gorzej. Chociaż premier Tusk przyznał, że przedszkola nie są po to, by edukować, ale dozorować dzieci. To by znaczyło, że państwo na pięć godzin dziennie obejmuje dzieci obowiązkowym dozorem. To przecież absurd. (...)

Cały wywiad dostępny jest w 38/2013 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także