Dan Brown bez wspomagania
  • Andrzej HorubałaAutor:Andrzej Horubała

Dan Brown bez wspomagania

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dan Brown bez wspomagania
Dan Brown bez wspomagania
Klęska nowej książki autora „Kodu Leonarda da Vinci” to dziwna rzecz. Bo przecież postać Dantego pasowała do jego metody twórczej idealnie - pisze w najnowszym Do Rzeczy Andrzej Horubała.

Dziwne to uczucie. Sięgałem po „Inferno”, zbrojąc się w polemiczny oręż i spodziewając się ataków na naszą wiarę. Sądziłem, że wabikiem, podobnie jak w „Kodzie Leonarda da Vinci”, będzie obietnica uchylenia religijnych dogmatów i zaproszenie do celebrowania potocznego światopoglądu, że wszystko to, panie, manipulacja i hochsztaplerka, a Kościół to gromada oszustów ukrywających prawdę przed ciemnym ludem, tymczasem – nic z tych rzeczy.

Pamiętałem smutek poczekalni lotniczych sprzed lat, gdy na kioskowych standach piętrzyły się egzemplarze „Kodu Leonarda da Vinci” tak brutalnie wdzierającego się do świata naszej symboliki i najgłębszej wiary. Pamiętałem, jak lekko ululany zerkałem na tych wykarmionych modyfikowaną żywnością Amerykańców we włoskich garniturach, którzy w transatlantycką podróż brali sobie właśnie Dana Browna, załatwiającego im kontakt z europejską sztuką i cywilizacją. Patrzyłem na znikające z półek egzemplarze, wciąż zastępowane nowymi, w tych dziwnych miejscach wśród startujących samolotów głoszących chwałę materii. Pozorna sterylność tych wszystkich poczekalni, tych wykładzin i obić, ten smród toalet spryskiwanych odświeżaczami powietrza, nuda sklepów oferujących zestandaryzowane pamiątki i używki pokazywała koszmar teraźniejszości, w której religię wymywano wzbudzającymi dreszczyk emocji opowieściami.

Bałem się, że i „Inferno” przyniesie taki sam ładunek zła, bo przecież arcydzieło Dantego, skonstruowane na wzór matematyczny, pełne utajonych znaczeń i odwołań – czy to do Biblii, czy mitologii, czy też historii Florencji – niosące zresztą wielką tradycję odczytań gnostyckich, wiązane z przeróżnymi sektami, zaszyfrowanymi znaczeniami, aż prowokowało do tego rodzaju użycia.

A tu – niespodzianka. Dan Brown, jakby przestraszony procesami o plagiat, jakie wytoczono mu po sukcesie „Kodu”, potraktował „Boską Komedię” niezwykle prostodusznie oraz powierzchownie i najwyraźniej bojąc się sięgnąć po bogatą literaturę przedmiotu, postanowił działać bez wspomagania.

Ani penetracja zła i grzechu, który u Dantego wiedzie potępionych do wymyślnych mąk piekielnych, nie spowodowała żadnego drgnienia u Dana Browna, ani też plastyczne obrazy zaświatów nie zasiliły jego powieści. Stylizowanie niektórych wypowiedzi na patetyczny język religijny już od pierwszych stron trąci tandetą z horrorów klasy B. Cóż, odwołania do „Boskiej Komedii” czynią grę terenową pt. „Ganiamy z miejsca na miejsce, by znaleźć zabójczy ładunek” odrobinkę ciekawszą i nadają jej walor erudycyjny, ale przecież w odróżnieniu od dzieł sztuki inspirowanych „Boską Komedią” ani nie powodują przekształcenia owych poszukiwań w drogę ku poznaniu własnej grzeszności i zła w nas samych, ani też nie stają się inspiracją do rozmyślań o zepsuciu świata tego.

Dziwne: ze swoim katolickim orężem poczułem się jak kobieta, która nastawiała się na odpieranie bezczelnych zalotników, ćwiczyła mocne riposty („Za kogo pan mnie ma!”, „Proszę mnie nie obrażać!”, „Ręce przy sobie”), obciągała suknię, by nie zadzierała się zbytnio, a tu – nic! Kompletnie nic. Żadnej zaczepki. Jakby cała tradycja dantejska, jakby wielkie możliwości fiksowania na tle Dantego oszałamiania się jego wizjami mąk i jazdą poza znane nam światy nie działała. Bal mija i nikt nawet nie wysila się, by zaczepić, by zażartować choćby, by z lekka sponiewierać. (...)

Czy jest więc czego żałować? No cóż, prawdę powiedziawszy, klęsce Dana Browna towarzyszy raczej spore Schadenfreude. Fakt, że amerykański cwaniaczek w sweterku nie powtórzył obrazoburczego gestu z „Kodu Leonarda da Vinci”, raduje i pozwala zachować nienaruszone dobre wspomnienia z obcowania z arcydziełem Dantego.(...)

Dante jest nam przecież właśnie teraz, w czasie zamętu, potrzebny niezwyczajnie. Warto zamiast „Inferna” Dana Browna wziąć na przykład nowy przekład „Boskiej Komedii” pióra Agnieszki Kuciak i podążając za wskazówkami zawartymi we wstępie napisanym przez Pawła Lisickiego, sondować, jak bardzo odległe jest nasze postrzeganie rzeczy ostatecznych od tego z wieków średnich, gdy grzech miał swój ciężar, a ludzie wiedzieli, że ich godność polega także na nieodrzucaniu świadomości, że ich czyny będą osądzone. (...)

Cały artykuł dostępny jest w 37/2013 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także