Polska wymiera

Dodano: 
fot. zdjęcie ilustracyjne
fot. zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / fot. Jacek Turczyk
TAKI MAMY KLIMAT || Zasiłki i transfery socjalne nie poprawią sytuacji demograficznej, gdyż istotą problemu nie są kwestie ekonomiczne. Zmieniło się samo społeczeństwo. Zmieniły się priorytety, przede wszystkim, młodych kobiet. A to one zdecydują o przyszłości Europy. Naiwnością jest zakładanie, że obecny trend uda się odwrócić za pomocą pieniędzy. Z kolei coraz częściej podnoszony pomysł, że lekarstwa na kryzys demograficzny należy szukać w masowej migracji jest wielce niebezpieczny dla państwa.

Zapaść demograficzna jest jednym z najpoważniejszych wyzwań (być może najpoważniejszym), przed jakimi staje państwo polskie. Właściwie wszelkie prognozy przewidują sukcesywny spadek liczebności polskiego społeczeństwa, przy jego jednoczesnym starzeniu się. Różnica pomiędzy różnymi pomiarami polega jedynie na tym, jak bardzo ten proces będzie postępował, bo co do ogólnego trendu eksperci nie mają złudzeń.

Najnowsze, opublikowane przed miesiącem, badania Eurostatu są w tej mierze druzgocące. W ciągu dekady z Polski ubędzie milion osób, a już w roku w 2100 ma nas być aż o 10 milionów mniej. Z kolei odsetek seniorów w stosunku do osób w wieku produkcyjnym ma wówczas być w Polsce najwyższy w całej Europie. Jeszcze gorzej wyglądają jednak wyniki raportu opublikowanego na łamach medycznego czasopisma „The Lancet”, gdzie eksperci prognozują, że do 2100 roku Polaków będzie około… 13-15 milionów.

To jest po prostu dramat, na który żadna z sił politycznych nie ma odpowiedzi. A jest tak, gdyż cała klasa polityczna należy już do świata nowoczesnego, w którego centrum nie znajduje się rodzina, tylko wyzwolona jednostka. Polskie społeczeństwo też należy do tego świata.

500plusocentryzm

O ile Platforma Obywatelska zdawała się zupełnie pomijać ten problem, o tyle PiS idąc do władzy w 2015 roku prezentował program 500 plus jako właśnie program prodemograficzny. Cała „rewolucja godnościowa” to narracja wymyślona post factum. Z perspektywy kilku lat widać jednak to, o czym wielu mówiło od dawna – transfery socjalne pomagają wygrać wybory, ale nie zapewnią rozwiązania największego wyzwania przed jakim stajemy.

Dane nie pozostawiają złudzeń – pomimo krótkiego wahnięcia to w ogólnym rozrachunku przyrost naturalny pozostaje w Polsce ujemny. Zresztą to mało powiedziane. Z badań dotyczących 2019 roku wynika, że odnotowano najniższy przyrost naturalny od czasów II wojny światowej.

A teraz, jak informują media, Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej chce przeznaczyć ok. 600 tys. zł, by dowiedzieć się, dlaczego mimo programu "Rodzina 500 Plus" sytuacja demograficzna w kraju się nie poprawia.

Nowy świat

Samo postawienie przez resort sprawy kryzysu demograficznego w perspektywie kwestii socjalnych, pokazuje zupełne niezrozumienie tematu. Nie lekceważę kwestii finansowych, dostępu do żłóbków czy całej infrastruktury usług społecznych, które mogą być problemem dla części osób w młodym wieku, ale nie w tym tkwi istota problemu.

W przeszłości, gdy o obecnych warunkach socjalnych czy mieszkaniowych ludzie mogli po prostu pomarzyć, wzrost dzietności był czymś naturalnym. Tak samo jak wielodzietne, wielopokoleniowe rodziny.

Bo i czymś naturalnym był sam porządek rzeczy polegający na skupianiu swojej uwagi na rodzinie. Obecne warunki ekonomiczne są pod każdym względem lepsze, a jednak ludzie odkładają posiadanie potomstwa, jak tylko mogą, w ostateczności decydując się na jedno, maksymalnie dwójkę dzieci. Rodziny liczące trójkę bądź więcej dzieci to już rzadkość.

Dzisiaj ideę rodziny jako centralnej przestrzeni w życiu człowieka zastąpiła idea jednostki nastawionej na samorealizację. Nie chodzi o to, że rodzina przestała być ważna dla ludzi. Oczywiście, że nadal jest istotna. Chodzi o pewną formę, w której egzystuje człowiek.

Jest to oczywiście szersze zjawisko połączone z emancypacją, sekularyzacją, a w końcu dominacją indywidualistycznych zwulgaryzowanych wzorców rodem z „Seksu w wielkim mieście” i seriali Netflixa.

Oczywiście te przemiany tyczą się przede wszystkim kobiet, ponieważ to one w naturalny sposób ponoszą większą część obowiązków związanych z macierzyństwem. Macierzyństwem, które coraz częściej, szczególnie w większych miastach, jest traktowane jako pewien graniczny punkt, który kłóci się ze wzorcem silnej, wyemancypowanej kobiety nastawionej na samorealizację. Oczywiście, że znajdą się przykłady przeczące tej tezie, ale chodzi o ogólny trend, a ten jest jednoznaczny – kobiety mają coraz mniej dzieci i decydują się na ich posiadanie w coraz późniejszym wieku.

Złuda zbawiennej imigracji

Największym problemem jest fakt, że ta tendencja nie dotyczy jedynie Polski, ale ma charakter globalny. Zachód się starzeje, Europa wymiera. Dlatego papież Franciszek, chyba trafnie, określił nasz kontynent jako „bezpłodną, zmęczoną i nietętniącą życiem babcię”. Przyrost demograficzny widzimy jedynie w tych państwach, które zdecydowały się na pozyskanie nowych obywateli na drodze migracji.

Pojawiają się głosy, że również Polska powinna podążyć tą drogą, że obecna jednolitość nam nie służy, że dusimy się w oparach nacjonalizmu i w obliczu demograficznego kryzysu winniśmy postawić na migrację. Takie poglądy są popularne również na części prawicy, szczególnie tej odwołującej się do idei Polski imperialnej. Niedawno podobny pogląd wyraził Bartłomiej Radziejewski, szef Nowej Konfederacji, podnosząc postulat „100 milionów Polaków na dwusetną rocznicę odzyskania niepodległości”. Jego zdaniem „musimy pożegnać się z fiksacją na pochodzeniu etnicznym czy religii, i samookreślić się na nowo jako naród wyraźnie polityczny”.

Idea migracji jest oczywiście kusząca, gdyż znosi z naszych barków ciężar i biorąc pod uwagę, że migranci np. z Bliskiego Wschodu nie ulegli czarowi liberalizmu, faktycznie może się powieść, jednak jest to droga na skróty. Jest to rozwiązanie pozorne. Wszelkie odwołania do dziedzictwa Rzeczpospolitej w tej kwestii (a to one są podnoszone przez część prawicy) są anachronizmem nieprzystającym do dzisiejszych społeczeństw. Następstwem tego jest destabilizacja państw, co obserwujemy już dzisiaj w krajach zachodnich.

Nawet ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych, stawianych za wzorcowy przykład narodu politycznego, pokazują, jak wielkie znaczenie mają tam nadal podziały etniczne i rasowe. Problemy, które miały zostać rozwiązane dekady temu, nagle wybuchły ze zdwojoną siłą, destabilizując państwo. O przykładzie Francji czy Niemiec chyba nawet nie trzeba wspominać.

Polskie społeczeństwo jest wyraźnie podzielone, a pomysł, że ratunku dla demograficznej zapaści należy szukać w stworzeniu kolejnego bloku, który mógłby konkurować z plemionami PO-PiSu jest nieporozumieniem. Bo miliony migrantów nie zasiliłoby szeregu PO-PiS tylko najprawdopodobniej żyłoby „obok” nich. Możemy się odwoływać do pięknego dziedzictwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów, tylko że jest to niestety jałowe. W XVI czy XVII wieku masowe narody po prostu nie istniały, dlatego o wiele bardziej wymiernym przykładem pozostaje dla nas nie piękna tradycja pierwszej RP, tylko lata 1918-1939, gdzie mniejszości narodowe stanowiły ponad 30 proc. całego społeczeństwa, co było zarzewiem kolejnych wstrząsów destabilizujących nasze państwo.

Tradycja republikańska, do której odwołuje się Radziejewski, jest również i mi bliska, ale naród polityczny też potrzebuje czasu, by się uformować. Idea, że na polskie ziemie można ściągnąć miliony obcokrajowców (pomijam już zupełnie, gdyż nie ma na to miejsca, skąd pewność, że będą chcieli u nas w ogóle zostać i nie wyjadą np. do Niemiec), a oni się zasymilują, staną Polakami i będą partycypować w polskim życiu politycznym, jest naiwna. Asymilują się jednostki, a nie masy.

Przyszłość Europy

Ostatecznie problemem nie są ani kwestie socjalne, ani migracyjne. Istotą demograficznej zapaści jest rozpad tradycyjnej, obowiązującej aż do XX wieku, rodzinno-centrycznej wizji świata, w której kobieta realizowała się nie w pracy, tylko jako matka i żona.

Będzie to zapewne hiper-niepoprawne politycznie, ale wydaje się wątpliwym, czy ten kryzys można przełamać bez odwrotu od samych emancypacyjno-konsumpcyjnych wzorców jakie narzuca XXI wiek. Nie piszę tego ani z pozycji pro, ani anty-emancypacyjnych. Jedynie wskazuję na kwestię, która przesądza ws. kryzysu demograficznego.

Wzorzec wyemancypowanej kobiety, która mierzy się z mężczyznami na rynku pracy jest już czymś co zeszło pod strzechę, nie da się tego urzędowo cofnąć, a wszelkie takie próby byłyby zupełnie niezrozumiałe i przyniosłyby skutek odwrotny od zamierzonego.

De facto obserwujemy obecnie walkę idei – tradycyjnego, opartego o rodzinę poglądu na świat z ideą wyemancypowanej jednostki. Idee nie wygrywają dzięki swojej racjonalności, tylko dlatego że są popularne. Obóz liberalny od lat ma szereg sukcesów w propagowaniu swoich poglądów, czego najdobitniejszym przykładem jest miliardowy przemysł popkultury z serialami i filmami na czele. Czy obóz prawicowy zaproponował ludziom cokolwiek, co mogłoby się okazać konkurencyjne dla „cywilizacji Netflixa”? Powiedzmy wprost, czy zaproponował cokolwiek młodym kobietom, co by je przekonało do konserwatywnej wizji świata?

Jeżeli przeciętna kobieta ma obraz jaki jej narzucił współczesny liberalizm, czyli z jednej strony do wyboru świat, w którym jest wolna i decyduje o tym czy pracuje, czy ma dzieci, a z drugiej strony ma patriarchalny, konserwatywny obóz, który chce ją przykuć łańcuchem do kuchni (Korwin-Mikke się kłania!), to przecież jest czymś logicznym i naturalnym, że opowie się za tym pierwszym.

Wszak to kobiety zdecydują o kształcie przyszłej Europy. Współczesna prawica powinna w końcu to zrozumieć.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Czytaj też:
Niebezpieczne fantazje o Grodnie
Czytaj też:
Populizm ponad podziałami

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także