• Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Kult Putina

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kult Putina
Kult Putina

Moi studenci uwielbiają drwić z dyskotekowej przyśpiewki „One like Putin”. Piosenkarka wymienia w niej przymioty rosyjskiego przywódcy i marzy, aby mieć podobnego do niego chłopaka- pisze w najnowszym wydaniu Do Rzeczy Marek Jan Chodakiewicz.

I choć artystka mogła nie śpiewać tego na poważnie, przebój idealnie wpisuje się w zapotrzebowanie Kremla. Forma może jest i nowa, ale treść ta sama. To część tradycyjnego w Rosji kultu jednostki, który upraszcza pojmowanie roli państwa w życiu obywatela, w pewnym sensie zastępując, dopełniając bądź nawet przysłaniając świadomość narodową. Wódz-symbol wystarczy.

W systemie patrymonialnym, w którym przywódca jest uznawany za państwo i w którym własność prywatna nie jest prawnie gwarantowana, ale zależy od kaprysu suwerena, musi istnieć kult jednostki. Służy on nie tylko aktualnemu liderowi. Pozwala również utrzymać ten system rządów w przyszłości. Kult jednostki bazuje na wiedzy, uczuciach oraz odruchach głęboko zakodowanych w podświadomości poddanych. Sprawnie nimi grając, można utrzymać ludzi w ryzach.

Dla przykładu królową Elżbietę I okrzyknięto „królową dziewicą”, aby kult Maryi zawsze dziewicy zastąpić kultem protestanckiej Elżbiety. Aby lud nie tęsknił i nie cierpiał, królewscy specjaliści od propagandy świadomie przelali charakterystyczne cechy św. Marii – dobro, piękno, ciepło i skromność – na Elżbietę, która była ich przeciwnością.

Batiuszka car żył zaś sobie w Moskwie, a potem w Petersburgu. Sprawiedliwy był i dobry, ale źli czynownicy prześladowali lud. „Car daleko, Bóg wysoko” – wzdychali muzykanci. Jednak w ich sercach żyła nadzieja, że  gdyby tylko car wiedział o ich niedoli, byłoby im lepiej. Pogrzebała ją „krwawa niedziela” 22 stycznia 1905 r., gdy to rosyjskie wojsko zmasakrowało wiernopoddańczą manifestację maluczkich tuż pod samymi oknami jednej z carskich rezydencji.

Pewnie wraz z nowym monarchą odrodziłyby się i nadzieja, i kult jednostki. Rewolucja bolszewicka przerwała jednak sukcesję Romanowów. Mit „dalekiego cara” komuniści zastąpili zaś groteskową pseudoreligią totalitarną Lenina. Jeszcze za jego życia wodza rewolucji przedstawiano jako nieomylnego nadczłowieka.

Pewne elementy propagandowe za życia Władimira Iljicza Uljanowa były podobne do carskiej ideologii państwowej, choć jednocześnie całkowicie przeciwstawiano go przeszłości, a zwłaszcza monarchii.

Po śmierci Lenin stał się świeckim bożkiem czerwonego mesjanizmu. Bolszewicy włączyli do kultu Lenina elementy religii prawosławnej z procesjami (defiladami) oraz świętym miejscem bolszewizmu – grobowcem, w którym chemicznie zabalsamowane truchło wodza rewolucji inspirowało kolejne pokolenia sowieckich pielgrzymów.

„Słoneczko ludzkości” na czerwonych ołtarzach

Amerykański historyk i politolog Robert C. Tucker na siłę próbował rozgraniczyć kult Lenina od kultu Stalina. W rzeczywistości ten drugi był jednak kontynuacją pierwszego. (...)

Stalin pozostaje głęboko zakorzeniony w podświadomości post-Sowietów. Większość obywateli Federacji Rosyjskiej urodziła się przecież za komuny. Są całkowicie zindoktrynowani i niemal automatycznie reagują na bodźce-symbole związane ze stalinizmem, szczególnie na „Wielką Wojnę Ojczyźnianą”, która doprowadziła do legitymizacji komunizmu i ostatecznie usankcjonowała Stalina, który przecież pokonał Hitlera. Dla Rosjan nie ma znaczenia, że potworami byli obaj, a sowiecki dyktator zamordował więcej ludzi niż jego niemiecki kolega. (...)

W marcu 2005 r., jak opisał to David Satter, radni miasta Orel zrehabilitowali Stalina i uchwalili, że trzeba postawić mu pomnik. Podobnie było w Wołgogradzie.

Dziennikarka Anna Politkowska alarmowała zaś, że pojawia się coraz więcej polityków, którzy relatywizują zbrodnie Stalina, a nawet go gloryfikują. Wicemer Wołgogradu stwierdził, że kult dyktatora jest zrozumiały: „Stalin jest symbolem pryncypiów. Nie mamy moralnych przywódców. Ludzie nienawidzą hipokryzji, która ich codziennie otacza. Ludzie chodzą do pracy, pracują uczciwie i nic z tego nie mają. Stalin żył skromnie. Nie zebrał bogactw. Nie użył władzy, aby się wzbogacić. Był krwawy, ale uczciwy. Mordował uczciwie”.

Takie podejście do dyktatora zaobserwował wcześniej Adam Hochschild („The Unquiet Ghost: Russians Remember Stalin”). Rehabilitacji Stalina pomaga cała rzesza historyków, co opisaliśmy z Tomaszem Sommerem na łamach „The Journal of World Affairs”. Powstaje swoista atmosfera przyzwolenia na stalinizm i zachęcenia do niego.

Coraz cieplej o Stalinie

Sondaż przeprowadzony na zlecenie amerykańskiej fundacji Carnegie Endowment for International Peace w Rosji, Gruzji, Azerbejdżanie i Armenii pokazał, że poparcie dla dyktatora stale rośnie.

W 1998 r. ciepło o dyktatorze wypowiadało się 19 proc. respondentów, a w 2002 r. już 53 proc. „Popyt” na Stalina napędza Kreml. Mówimy Stalin, myślimy Putin. Obecny prezydent Federacji Rosyjskiej jest jednym z najwytrwalszych zwolenników rehabilitacji Stalina. Jego poprzednik Borys Jelcyn łączył w sobie Sowieta i Rosjanina. Putin debiutował jako powracający triumfalnie Sowiet. Dwa dni po inauguracji prezydenckiej, z okazji parady zwycięstwa w 2000 r., rozpoczął przemówienie, cytując verbatim Stalina z maja 1945 r. przy tej samej okazji. Dla czekisty kontynuacja rządów krwawego dyktatora jest kluczem do legitymizacji swojej władzy.

Jak zauważył Edward Lucas („The New Cold War: Putin’s Russia and the Threat to the West”): „Osobista popularność prezydenta Władimira Putina jest najważniejszą cechą rosyjskiej polityki. Ta popularność od początku była wysoka i taka pozostaje… Mimo że kult jednostki przenika wszystko, jest on subtelny i oficjalnie się do niego zniechęca”. Mimo tej „skromności” Putina (Lenina i Stalina) prezydent Rosji jest bohaterem książeczek dla dzieci i… teledysków. Uśmiecha się z plakatów i obrazów. To frasobliwy, to zamyślony. No i uśmiechnięty. Półrozebrany, wysportowany, uprawiający zapasy z tygrysami, nurkujący w poszukiwaniu skarbów. Nie pije, nie pali. Po prostu ideał. Wystarczy posłuchać piosenki. Bez dekomunizacji w Rosji „One like Putin” będzie stale na liście przebojów.

Cały artykuł Marka Jana Chodakiewicza w 33. wydaniu Do Rzeczy.

Czytaj także