Gazowy podatek dla Rosji
  • Mariusz StaniszewskiAutor:Mariusz Staniszewski

Gazowy podatek dla Rosji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gazowy podatek dla Rosji
Gazowy podatek dla Rosji

Polacy płacą jedne z najwyższych cen gazu w Europie. Gdyby nie zaniedbania ekipy Tuska, płaciliby o kilkadziesiąt procent taniej - pisze Mariusz Staniszewski w najnowszym wydaniu Do Rzeczy.

Szukając przyczyn kryzysu w Polsce, najczęściej mówi się o sferze finansów państwa i otoczeniu międzynarodowym. Rzadko dostrzega się, że jedną z ważniejszych przyczyn jest zaniechanie inwestycji w sektor gazowy, które nie tylko generowałoby miejsca pracy, ale także przyciągało kolejne inwestycje i – obniżając wydatki gospodarstw domowych – generowałoby większą konsumpcję.

Ofiarą źle skrojonego budżetu przez ministra finansów Jacka Rostowskiego ma być terminal LNG w Świnoujściu. Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej chce zaoszczędzić w tym roku 111 mln zł i budowę falochronu umożliwiającego wpływanie statków z gazem przełożyć na przyszły rok. To oznacza kolejne opóźnienia w inwestycji, bo wcześniej z powodu trudności z płynnością finansową pracę wstrzymała włoska firma, która buduje terminal. Uczciwie nikt nie jest więc w stanie powiedzieć, czy w 2014 r. do Polski zacznie docierać katarski gaz skroplony. Jest to o tyle ważne, że uruchomienie terminalu oznacza początek przełamywania rosyjskiego monopolu gazowego w Polsce, a więc też początek wolnej konkurencji na tym rynku.

Dziś moglibyśmy mieć tę inicjację już za sobą, ale plany szybkiej budowy gazoportu na dwa lata wstrzymał Donald Tusk. Powody były czysto polityczne – nie chciał z marszu realizować projektu wymyślonego przez rząd PiS. A czas w tej branży ma szczególne znaczenie. Uruchomienie terminalu dwa lata wcześniej, niż planuje to obecnie rząd PO-PSL, czyli w roku 2012, musiałoby wywołać rewolucję na polskim rynku. Do Polski mógłby zacząć trafiać gaz skroplony, który w transakcjach krótkoterminowych jest dziś o połowę tańszy niż ten sprowadzany z Rosji. To wymusiłoby zmianę prawa i powolne uwalnianie cen tego paliwa. Być może w pierwszym etapie poszybowałyby one w górę, ale na krótko, bo dziś w wielu dziedzinach – także w gospodarstwach domowych – gaz można zastąpić innym paliwem. Ceny musiałyby się szybko ustabilizować.

Najwięksi odbiorcy mogliby kupować gaz bezpośrednio od dostawców, pomijając monopolistę, czyli PGNiG. To musiałoby wywołać lawinę, której już dziś pewnie zbieralibyśmy owoce. Zagrożony PGNiG zostałby przyparty do muru nowymi warunkami i zintensyfikowałby wydobycie oraz poszukiwania gazu konwencjonalnego. To byłby kolejny impuls do obniżania cen, bo paliwo wydobywane w kraju jest przynajmniej dwa razy tańsze niż to dostarczane nam przez Gazprom (obecnie płacimy około 450 dol. za 1000 metrów sześciennych).

Normalne, czyli rynkowe warunki na rynku gazowym, byłyby też impulsem dla wielkich amerykańskich i kanadyjskich koncernów wydobywczych do uruchomienia na dużą skalę inwestycji w eksploatację złóż gazu niekonwencjonalnego. Dziś przed wydawaniem w Polsce miliardów dolarów na poszukiwania i wydobywanie gazu łupkowego i tzw. zamkniętego hamują je dwie kwestie: brak wolnego rynku oraz ustaw regulujących zasady eksploatacji złóż węglowodorów. Uniemożliwia to oszacowanie poziomu zysków z planowanych w naszym kraju inwestycji. Dlatego cześć z nich już się wycofała, część wykonuje jedynie ruchy pozorowane i czeka na działania rządu. Ten jednak wysyła coraz bardziej sprzeczne sygnały: raz zapowiada, że łupki mają być polskie, raz zapowiada ulgi podatkowe dla firm inwestujących w wydobycie. Sytuacja stała się patowa, bo Polska jest potencjalnie atrakcyjnym rynkiem dla koncernów naftowo-gazowych, ale jednocześnie nie można prowadzić tu biznesu na normalnych warunkach. Bo o ile niepewność rynkowa jest wliczona w każde przedsięwzięcie, o tyle wahnięcia z powodów politycznych wykluczają prowadzenie zdrowego biznesu. (...)

Dodatkowo wysokie ceny gazu są wielkim obciążeniem dla gospodarstw domowych. Według danych Eurostatu za 2012 r. ceny gazu dla gospodarstw domowych w Polsce należą do najwyższych w Europie (patrz wykres). Ta statystyka przekłada się wprost na kieszenie obywateli. Ogrzanie domu o powierzchni 140–160 mkw. w sezonie zimowym kosztuje w naszym kraju od 800 do 1000 zł. To ogromny wydatek, zważając na wysokość dochodów Polaków. Są to pieniądze transferowane wprost do Moskwy i budujące potęgę wielkiego sąsiada – rocznie jest to ponad 4 mld dol., czyli około 13 mld zł. Gdyby większość tej kwoty została w Polsce, nie tylko nie mielibyśmy problemu z popytem wewnętrznym, a co za tym idzie – większe byłyby wpływy z podatków. Mniejszy byłby deficyt w handlu zagranicznym. Zdrowsze byłyby więc finanse całego państwa. (...)

Cały artykuł dostępny w 31. wydaniu Do Rzeczy.

Czytaj także