Państwo powszechnej konspiracji
  • Piotr SemkaAutor:Piotr Semka

Państwo powszechnej konspiracji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Państwo powszechnej konspiracji
Państwo powszechnej konspiracji
W dziejach Europy w czasie II wojny światowej polskie podziemie było fenomenem. Wciąż za mało znanym na świecie- pisze Piotr Semka w  bieżącym wydaniu Do Rzeczy.

Polskie Państwo Podziemne było największą strukturą zbrojnego, cywilnego i obywatelskiego oporu spośród wszystkich państw okupowanych przez Niemców. Jeśli już szukać jakichś porównań, to podobna skala oporu była w Grecji i Jugosławii, ale tam chodziło bardziej o walkę partyzancką niż o strukturę konspiracyjną obejmującą wszystkie warstwy społeczeństwa. Pewne analogie można dostrzec w strukturach Résistance we Francji, ale i tam skala tego zjawiska była mniejsza. A już zupełnie nie można porównać Polskiego Państwa Podziemnego do struktur ruchu oporu w Norwegii, Czechach czy Danii, gdzie obejmował on niewielki procent ludności. W przypadku Polski ważna była nie tylko masowość protestu, ale także jego zróżnicowanie.

Gdy w 2001 r. odwiedziłem Nowy Jork, parę tygodni po ataku na World Trade Center, jeszcze wyczuwalna była atmosfera obywatelskiej mobilizacji w obliczu zagrożenia Ameryki. Pytani o źródła tej imponującej samoorganizacji Amerykanie wskazali mi znaczenie mitu Pearl Harbor. Opowieść o zdolności Amerykanów do zjednoczenia się wówczas wokół swego prezydenta i Kongresu przekazywana jest tam w szkołach. Dla społeczeństwa polskiego, które po przegranej kampanii wrześniowej znalazło się pod okupacją niemiecką i sowiecką, źródłem inspiracji była konspiracja z okresu zaborów. Jedni pamiętali ją głównie z zaboru rosyjskiego, ale także pruskiego. Drudzy chociażby z tajnego nauczania w Warszawie z czasów strajku szkolnego z początku wieku. Jeszcze inni wspominali konspirację narodową i PPS-owską. Młode pokolenie wychowane już w szkołach II Rzeczypospolitej chłonęło niezgodę na niewolę z tradycji romantycznej i legendy legionowej.

Wszystko to spowodowało, że w odróżnieniu na przykład od Czech zajętych przez Niemcy w marcu 1939 r. czy Danii i Norwegii najechanych w 1940 r. w Polsce zawiązki podziemnych grup, tajnych kompletów czy dalszej nielegalnej już działalności partii politycznych zaczęły się z chwilą rozpoczęcia niemieckiej okupacji.

Polskie Państwo Podziemne było zarówno odgórną, jak i oddolną inicjatywą. To powodowało, że dla niemieckiego okupanta próby zatrzymania tej groźnej dla nich konspiracji były od początku skazane na porażkę. To, co było ważne w ruchu oporu, to jego szybkość i fakt, że mało kto odrzucał propozycję udziału w buncie przeciwko okupantowi.

Sięgnijmy po przykład z serialu „Polskie drogi”. Oto w pierwszych tygodniach okupacji niemieckiej urzędniczka sortująca listy zostaje wezwana przez dyrektora placówki pocztowej, który zwraca jej uwagę na to, że powstało nowe zjawisko załatwiania zadawnionych porachunków za pomocą pisania listownych donosów do gestapo. Zwierzchnik proponuje swojej podwładnej, aby takie listy były wyłapywane i niszczone. Urzędniczka natychmiast się zgadza, choć musi wiedzieć, jakie mogą być tego konsekwencje.

Gigantyczna liczba takich drobnych działań na najprzeróżniejszych szczeblach osłabiała Niemców. Oto inny przykład z serialu o zdobyciu przez AK egzemplarza broni V2. Niemcy wskutek alianckiego bombardowania Peenemünde zmuszeni są do przeprowadzenia prób daleko na wschód – w miejscowości Blizne nad Bugiem, poza zasięgiem brytyjskich bombowców. W trakcie prób jedna z rakiet wpada do rzeki. Mimo że Niemcy gorączkowo szukają zagubionego pocisku, nikt z miejscowych nie ujawnia, że znajduje się on na dnie rzeki. Potem dzięki wzajemnemu zaufaniu wielu osób wiadomość od świadków wpadnięcia rakiety do rzeki zostaje przekazana miejscowemu szefowi komórki wywiadu AK, trafia do Warszawy, skąd po pewnym czasie wyrusza cała skomplikowana wyprawa, aby pocisk wyłowić i przewieźć do Warszawy. Rakietę po badaniach w stolicy ekspediuje się do Londynu, skąd przybywa specjalny samolot. Cała ta operacja dziś może śmieszyć narażaniem się dziesiątków ludzi po to tylko, aby przekazać rakietę V2 Anglikom, którzy i tak sprzedali nas w Jałcie. Jednak cały łańcuch ludzi, którzy ryzykowali życie w tej operacji, robił to, żeby zaszkodzić Niemcom. Chcieli poczuć godność kogoś, kto chce mieć wpływ na losy wojny, i kogoś, kto chce zachować się wobec Anglików w porządku. Nawet jeśli potem postępowanie Londynu było rozczarowujące.

Jedną z osób w tym łańcuchu był mój dziadek, komandor marynarki z grupy „Alfa”, Józef Woźnicki, który w jednym z warszawskich mieszkań jako specjalista od żyrokompasów badał instalacje sterownicze pocisku V2. Czy dziś mam nazywać swojego dziadka idiotą, który nie zauważał perfidii Albionu? Czy mój dziadek nie miał prawa bać się, że V2 może przeważyć losy wojny na rzecz III Rzeszy i że sztandar ze swastyką już na zawsze będzie powiewać nad Warszawą? Czy miał prawo bać się wygranej Hitlera, nie odgadując zdrady Churchilla?

Dzisiaj stawiane jest pytanie, dlaczego ta konspiracja miała głównie antyniemieckie ostrze. Wynikało to z faktu, że najlepiej rozkwitała ona na terenach zamieszkanych w sposób zwarty przez Polaków, czyli w centralnej Polsce, z której Niemcy stworzyli Generalną Gubernię. Monoetniczność zmniejszała groźbę wspomagania niemieckich władz przez donosy ludności niepolskiej. Już na terenach województw wschodnich w latach 1939–1941 najlepsze warunki do konspiracji antysowieckiej były albo na obszarach zamieszkanych w przeważającej większości przez Polaków, takich jak łomżyńskie czy ziemia augustowska, albo w dużych ośrodkach miejskich – w Wilnie i we Lwowie. Dla Polaków żyjących na terenach z większością ukraińską czy białoruską – co wykazały potem działania na Wołyniu – znacznie groźniejsi od Niemców byli nacjonaliści z mniejszości niepolskich lub członkowie kolaboracyjnych milicji lokalnych, np. białoruskiej czy litewskiej.

Wracając do sytuacji w Generalnej Guberni – pytanie o wybór głównego wroga w przypadku okupacji niemieckiej było bezsensowne. Niemieckie represje zaczęły się od samego początku niemieckich rządów i każdy dzień przynosił dziesiątki przykładów wyzywającego antypolonizmu Niemców. Każdy patrol mógł ciężko pobić Polaka, który w jego opinii „krzywo nań spojrzał”, każdy Niemiec, jeśli miał ochotę, mógł obrabować polskie mieszkanie z cennych przedmiotów i mógł liczyć na pobłażliwość swoich zwierzchników wobec takiego zachowania. Nie znaczy to oczywiście, że nie było obszarów w miarę normalnego życia, jednak akty niemieckiego terroru, nawet wybiórcze, wprowadzały poczucie tak głębokiego upokorzenia, że obsesyjna walka z Niemcami całkowicie zdominowała wyobraźnię większości „obywateli GG”. (...)

Cały artykuł dostępny jest w 27/2013 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także