Obrońca polskich dworów. Wielka krucjata Feliksa Jaworskiego
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Obrońca polskich dworów. Wielka krucjata Feliksa Jaworskiego

Dodano: 
Ułani I Korpusu Polskiego mjr Feliksa Jaworskiego (siedzi pośrodku)
Ułani I Korpusu Polskiego mjr Feliksa Jaworskiego (siedzi pośrodku) Źródło: Fot: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Feliks Jaworski stanął w obronie mordowanych rodaków. Na przemoc odpowiadał przemocą. Na gwałt – gwałtem.

Gdy w dalekim Piotrogrodzie wybuchła rewolucja, na Kijowszczyźnie i Podolu zapłonęły polskie dwory. Podburzona przez bolszewickich agitatorów tłuszcza rzuciła się do mordowania polskich panów i grabienia ich majątków. Kolejni ziemianie ginęli przerażającą śmiercią. Wydawało się, że tę grupę społeczną czeka całkowita eksterminacja.

I wtedy pojawił się obrońca i mściciel. Nazywał się Feliks Jaworski. Wkrótce usłyszała o nim cała Ruś – budził przerażenie bolszewików, a umęczonym Polakom przyniósł nadzieję.

Nazwisko Jaworskiego – pisała Zofia Kossak-Szczucka w „Pożodze” – do niedawna nikomu nieznane i nic niemówiące, zaczęło nagle rosnąć, rozbrzmiewać i nabierać specjalnego dźwięku, z jakim przez dwa lata następne każdy mieszkaniec Wołynia miał wymawiać słowa: Jaworski i Jaworczycy. Jaworski powstrzymał w kilku miejscach pogrom… Jaworski rozbił dwie bandy chłopów… Jaworski pomógł wyjechać z rzeczami i dobytkiem dziesięciu rodzinom… Jaworski ocalił życie tamtym… zZwrócił inwentarz zagrabiony tym… Jaworski na strasznym Podolu, wśród całej pełni chłopskiego powstania, ratuje polskie rodziny…

Wszystko to było tak nagłe i niespodziewane, że aż niewiarygodne. Zakrawające na bajkę.

Pakt Jaworski-Potocki

Jaworski, urodzony w 1893 r., był ziemianinem z Podola, który podczas I wojny światowej służył jako oficer carskich huzarów. Już wówczas zasłynął z niebywałej brawury i pogardy dla śmierci. Dokonywał straceńczych szarż, sam rzucał się w tłum nieprzyjaciół, nie było zadania, którego by nie wykonał. Był to urodzony żołnierz i dowódca. Człowiek czynu.

Gdy jesienią 1917 r. na Rusi zaczęła się rozlewać fala krwawych pogromów majątków ziemskich, Jaworski postanowił działać. Na czele niewielkiego oddziału polskiej jazdy pociągnął na Podole.

Dzień, w którym dotarł na miejsce, był dla „pogromszczyków” dniem sądu. Oprawcy nagle zamienili się w ofiary. Jaworski i jego ludzie nocami „odwiedzali” miejscowości, których mieszkańcy mieli na swoim koncie mordy ziemian. Wsie szły z dymem, a prowodyrów Jaworski wieszał na przydrożnych drzewach.

Była to dla niego sprawa osobista. Jego rodzinny majątek – malownicza Cyganówka pod Kamieńcem Podolskim – został napadnięty i splądrowany.

Twierdza w Kamieńcu Podolskim.

Wychowany w cieniu twierdzy, w której przed wiekami bohatersko zginął płk Wołodyjowski, Jaworski sam przypominał jednego z bohaterów „Trylogii” Sienkiewicza.

W rozmowach raz po raz padało nazwisko oficera, człowieka niezwykłej osobistej odwagi, połączonej z wyjątkowym okrucieństwem wobec chłopów – wspominał Tadeusz Hołówko, który w 1918 r. przybył na Podole. – Pokazano mi go. Siedział przy stole milczący i pochmurny, pijąc szklanką stojące przed nim wino. W oczach jego żarzył się ponury płomyk: widać było, że był pod wrażeniem niedawnych walk, jakby przesiąknięty jeszcze kurzawą krwi i dymu palących się chat.

Zaczęła się rozmowa. Jaworski miał wiele osobistego czaru. Tryskała zeń junacka wesołość, pogoda i dziwna niefrasobliwość, która wytwarzała wokoło niego atmosferę życzliwości i bezwiednego podziwu. Patrzyłem na Jaworskiego i myślałem: prawdziwy Kmicic. Istotnie był to typ zagończyka, syna tych bezkresnych równin ukraińskich, w którego żyłach być może płynęła krew kozacka.

Reprezentował wspaniały typ watażki kresowego, który lubi partyzantkę, lubi chadzać własnymi drogami. Nie lubi zaś mieć władzy nad sobą. Oddział Jaworskiego był jak zgraja wilków, otoczony był ze wszystkich stron, toteż kąsał na wszystkie strony. Dawał się we znaki włościańskim bandom, strach szerzył swym okrucieństwem.

Na początku Jaworski bił się w pobliżu Płoskirowa, a w styczniu 1918 r. przeniósł się do Antonin. Stała tam wspaniała, słynna na całą Rzeczpospolitą rezydencja hr. Józefa Potockiego. Młody porucznik kawalerii zawarł tam układ z magnatem. Bronił przed zniszczeniem pałacu w Antoninach i okolicznych majątków ziemskich. A w zamian za to Potocki dostarczał mu furażu dla koni i strawy dla żołnierzy.

Czytaj też:
Pożoga 1917. Zagłada polskich dworów

Jaworski działał na ogół według następującego schematu: rozmieszczał w polskich dworach po kilku żołnierzy. Ich zadaniem było strzec dworu, a w razie nocnej napaści utrzymać się w oblężonym budynku do czasu przybycia odsieczy z Antonin.

Bitwa z pancerkami

Ludzie Jaworskiego gotowi byli pójść za nim w ogień. Po jednej z bitew młodemu jaworczykowi lekarz musiał amputować nogę. Po zabiegu ranny powiedział wesoło: „Ee, to głupstwo, panie doktorze. Grunt, że nasz dowódca, chwała Bogu, zdrów i cały”.

Czteroletnia Wielka Wojna – wspominała Zofia Kossak – wyrobiła w ludziach biorących w niej udział dwa zasadnicze typy: ludzi znudzonych wojną, marzących o dawnym życiu przedwojennym, i ludzi, którzy tak rozkochali się w wojnie, że istnieć bez niej nie mogli, jak salamandra bez ognia.

Jaworczycy rekrutowali się z drugiego typu. Żołnierze o srogich twarzach, spalonych wichrem i mrozem, wierzyli w dwie rzeczy: Wojnę i Dowódcę. Reszta nie istniała albo była im obojętna. Nie liczyli się z niczym i nie lękali się niczego. Postawę mieli wspaniałą. Ludzie cywilni, stojący z dala od wojska, krytykowali nieraz ten oddział, junacki, zuchwały i nieustraszony. Raziła ich bezwzględność żołnierzy. My wszyscy, którzy znaliśmy ich z bliska, mieliśmy dla nich żywą i szczerą sympatię.

Niemal wszyscy oficerowie Jaworskiego – tak jak on sam – wywodzili się ze sfer ziemiańskich Podola i okolic. Bronili zatem własnej ojczystej ziemi.

Czytaj też:
Męczeństwo księży w Sowietach - piekielny plan bolszewików

Kim zaś był nieprzyjaciel? Myliłby się ten, kto by sądził, że Jaworski na Rusi spotykał się z luźnymi grupami włościan wyposażonych w kije i cepy. Jego przeciwnikiem były uzbrojone w broń palną, dobrze zorganizowane bandy. Główną rolę odgrywali w nich chłopi, którzy wrócili do swoich wsi po rozpadzie armii carskiej. A więc dobrze wyszkoleni weterani.

Bandy te współdziałały z regularnymi oddziałami bolszewickimi. Czerwoni za głowę polskiego dowódcy wyznaczyli nawet niebotyczną nagrodę.

W końcu cierpliwość bolszewickich komisarzy się wyczerpała. Postanowili zgnieść ostatni polski bastion na Podolu i wysłali na Antoniny potężne siły – cały pułk Armii Czerwonej wyposażony w dwa samochody pancerne.

Rozłożeni w luźnym szyku Polacy stawiali zacięty opór, ale kule karabinowe odbijały się od żelaznych pancerzy, nie czyniąc samochodom najmniejszej szkody. Pancerki tymczasem posuwały się naprzód, plując na wszystkie strony ogniem karabinów maszynowych. W efekcie śmierć zbierała wśród ułanów coraz obfitsze żniwo. Widząc to, Jaworski wpadł w amok bojowy.

– Nie będziemy tu przecież czekać na śmierć jak barany! – warknął, po czym wyszarpnął z pochwy szablę i rzucił się do przodu, wołając: – Chłopcy! Bomby do ręki i za mną!

Polacy z dzikim okrzykiem ruszyli na pancerki. Ich załogi, widząc ten szaleńczy atak, wpadły w panikę. Samochody zaczęły się wycofywać z pola bitwy i wkrótce zostały zdobyte przez jaworczyków.

O mały włos nie przypłacił życiem swojego zuchwalstwa – pisał Tadeusz Hołówko. – Pięć kul karabinu maszynowego zdarło mu skórę na czubku głowy, zaś dwie lekko raniły w rękę. Pokazywał mi te rany. Na ogolonej głowie widać było kilka gojących się ran – zupełnie jakby pazury tygrysa musnęły ten wariacki łeb.

Zofia Kossak:

„Jaworski ze strugami skrzepłej krwi na twarzy wyglądał jak upiór. Był draśnięty przez kule piętnaście razy. Granatowy huzarski kożuszek był porwany na plecach raz koło razu, jak pocięty batem. Jedno ucho miał przestrzelone pięć razy. Zwisało we frędzlach jak u wojowniczego jamnika. Najcięższą stosunkowo ranę otrzymał w piętę, przy strzelaniu z kulomiotu”.

Gdy na początku 1918 r. do Antonin przybył sztab III Korpusu Polskiego gen. Eugeniusza de Henninga-Michaelisa, oddział „szalonego Felka” – jak nazywano Jaworskiego – został włączony do tego związku taktycznego jako Oddzielny Dywizjon Szwoleżerów. Sam dowódca otrzymał zaś awans na rotmistrza. Niestety długo nie powalczył w szeregach korpusu.

Artykuł został opublikowany w 10/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.