Przerażające oddziały Flechas. Odcinali komunistom głowy i zjadali ich serca

Przerażające oddziały Flechas. Odcinali komunistom głowy i zjadali ich serca

Dodano: 
Mozambiccy członkowie Flechas, źle widziani przez komunistów, wstąpili do armii rodezyjskiej
Mozambiccy członkowie Flechas, źle widziani przez komunistów, wstąpili do armii rodezyjskiej
Z Buszmenów tworzono oddziały antypartyzanckie noszące nazwę Flechas, czyli Strzały. Swój bezpośredni udział w walkach znaczyli oni zachowaniami odbiegającymi od powszechnie uważanych za cywilizowane. Komunistyczni partyzanci byli przerażeni ich metodami.

Arkadiusz Karbowiak

Afryka w XIX w. i przez dłużej niż połowę wieku XX była obszarem rządzonym w dużej mierze przez europejskich kolonizatorów. W niektórych krajach procesy dekolonizacyjne zbiegły się z próbami uchwycenia władzy przez komunistyczne ugrupowania polityczne, chcące wprowadzić na Czarnym Kontynencie totalitarny reżim marksistowski. Jednym z krajów, który padł ofiarą czerwonego barbarzyństwa, była Angola. Zanim jednak do tego doszło, należy pamiętać, że w walce z komunistyczną rebelią zawiązał się sojusz białych i czarnych mieszkańców tego znajdującego się pod kontrolą Lizbony kraju.

Kolonia spływa krwią

Angola na początku lat 60. wchodziła w skład portugalskiego systemu kolonialnego. Panujący w nim spokój przerwany został na skutek niepodległościowej gorączki, jaka dotknęła w tym czasie kontynentu afrykańskiego. Po zamieszkach w styczniu 1961 r., do jakich doszło na prowincji Malaga na tle ekonomicznym, 4 lutego tegoż roku 250 rebeliantów z marksistowskiego MPLA (Movimento Popular de Libertação de Angola – Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli) wkroczyło do angolskiej stolicy. Ich celem było zdobycie więzienia São Paulo, gdzie więziono ich towarzyszy walki. Atak się nie powiódł. Zginęło co prawda siedmiu policjantów, ale przebywających w celach więźniów nie udało się uwolnić. Napastnicy ponieśli straty: 40 zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Nazajutrz, podczas pogrzebu zabitych policjantów, rozwścieczony tłum miejscowych Portugalczyków przy udziale ochotniczych formacji paramilitarnych dokonał pogromu, zabijając wielu czarnych mieszkańców Luandy.

Czytaj też:
Bomby na dżunglę. Niesamowite losy dowódcy Dywizjonu 303

Kilka dni później, 10 lutego 1961 r., doszło do kolejnego równie nieudanego ataku. Tym razem zginęło 15 napastników. Te inicjowane przez komunistów wystąpienia zbrojne z zazdrością obserwował Holden Roberto – lider konkurencyjnego wobec MPLA ugrupowania politycznego: UPA (União dos Povos de Angola – Związek Ludności Angoli). Doszedł on do wniosku, że bierne przyglądanie się rozwojowi wydarzeń w Angoli doprowadzi do marginalizacji kierowanej przez niego organizacji. Postanowił więc zafundować mieszkańcom Angoli prawdziwy horror z własną osobą w roli głównej. 15 marca 1961 r. wybuchła rasistowska rewolta zamieszkującego Angolę plemienia Bakongo. Tego dnia utworzone z członków Bakongo oddziały UPA, liczące 5 tys. uzbrojonych przez algierski FLN (Front Wyzwolenia Narodowego), ale słabo wyszkolonych bojowców, rzuciły się do mordowania białych Portugalczyków, assimillados, czyli czarnych mających prawa podobne do białych mieszkańców kolonii – oraz zwykłych czarnych Angolańczyków z innych plemion. Dzięki zaskoczeniu rebeliantom udało się zająć kilkanaście miasteczek i odciąć kolejnych kilkadziesiąt.

Ofiarami rozpoczętej pożogi padali głównie pracownicy położonych na głębokiej prowincji farm. Ich właściciele na ogół zdołali się w porę ewakuować do większych miejscowości, pozostawiając na pastwę losu swych czarnych i białych pracowników. Wkrótce powstanie ogarnęło całą północną część Angoli. Do kwietnia od kul oraz ciosów siekier i maczet padło ok. 1 tysd. białych i 6 tys. czarnych mieszkańców Angoli. Temu przelewowi krwi nieco bezradnie przyglądały się władze kolonialne, mające do swej dyspozycji niewielki, liczący 9 tys. żołnierzy kontyngent wojskowy. Kiedy jego stan liczbowy wzrósł do 40 tys. żołnierzy, Portugalczycy przystąpili do kontrofensywy, odbijając zajęte przez rebeliantów terytoria.

Dowodzący operacjami oficerowie szybko się zorientowali, że złożone z poborowych jednostki wojskowe nie będą w stanie skutecznie zwalczać partyzantów. Dlatego sięgnięto po sprawdzone rozwiązania, angażując do akcji antypartyzanckich małe wyspecjalizowane oddziały specjalne. Istotną rolę odegrali tu absolwenci kursu szkoleniowego utworzonego w kwietniu 1959 r. CIOE (Centro de Instrução de Operações Especiais – Centrum Wyszkolenia Operacji Specjalnych). Stanowili oni skład CCE (Companhia de Caçadores Especiais), czyli specjalnego oddziału antypartyzanckiego. Formacje tego typu stanowiące rodzaj lekko zbrojnej piechoty, wspierane z powietrza przez siły lotnicze, dość łatwo rozbijały oddziały rebelianckie.

Z uwagi na popełnione zbrodnie dla ujętych buntowników nie było litości. Podczas walk amia portugalska zabiła ok. 4,5 tys. partyzantów, przy stratach własnych sięgających 138 żołnierzy. Liczba ofiar działań pacyfikacyjnych była znacznie większa. Oblicza się, że w trakcie ich trwania zginęło ok. 20 tys. Afrykanów, a 150 tys. uciekło do Konga. Władzę tam sprawował szwagier powstańczego wodza, prezydent generał Joseph Mobutu.

Angolscy partyzanci z FNLA (Narodowy Front Wyzwolenia Angoli) podczas ćwiczeń, 1974 r.

Flechas, czyli Strzały

Chociaż podjęta w 1961 r. próba „wyzwolenia” Angoli zakończyła się porażką, nie doszło do całkowitego zniszczenia sił partyzanckich. Mające swe bazy w sąsiadujących z Angolą państwach oddziały – głównie MPLA – nadal, choć z mniejszym natężeniem, prowadziły wojnę nękającą. Umiejętne stosowanie taktyki partyzanckiej spowodowało, że Portugalczycy mieli poważne problemy z ich zniszczeniem. Żeby uderzenia oddziałów antypartyzanckich nie trafiały w próżnię, konieczne było dokładne rozpoznanie sił przeciwnika. Realizacja tego zadania należała do struktur wywiadowczo-policyjnych. W marcu 1961 r. powołano Centrum Koordynacji Służby Wywiadu. Najważniejszym jego instrumentem była tajna policja polityczna PIDE (Polícia Internacional e de Defesa do Estado) przekształcona w 1969 r. w DGS (Direcção Geral de Segurança). Jej funkcjonariusze współpracowali ściśle z afrykanerskim BOSS (Bureau of State Security) oraz rodezyjską CIO (Central Intelligence Organisation).

PIDE postanowiła skorzystać z usług miejscowej ludności. Spiritus movens całego przedsięwzięcia był inspektor Oskar Cardoso. Zgłębił on działalność złożonych z tubylców brytyjskich specjalnych jednostek antypartyzanckich operujących w Kenii i postanowił wykorzystać owe doświadczenia. Jeszcze w 1965 r. Cardoso spotkał się w jednej z luandyjskich kafejek z Manuelem Pontesem, gubernatorem jednej z angolskich prowincji Cuando Cubango. Pontes przeżył większość swego życia w buszu i miał wiedzę o żyjących tam afrykańskich plemion nazywanych Buszmenami, z którymi utrzymywał stałe kontakty. Efektem tego spotkania był opracowany przez Cardoso plan wykorzystania Buszmenów w walce z partyzantką. Zanim wcielono go w życie, inspektor uzyskał akceptację dyrektora PIDE w Angoli dr. Aníbala de São José Lopesa.

Buszmeni żyli w tamtych czasach w bardzo prymitywnych warunkach, zachowując te same od kilku tysięcy lat zwyczaje. Narzędzia swej pracy wykonywali sami z drewna lub kości. Jako odzienie nosili skóry zwierząt. Prowadzili koczowniczy tryb życia w małych grupach, żywiąc się mięsem upolowanych zwierząt. Byli znakomitymi myśliwymi. Potrafili długo tropić potencjalną zdobycz i wytrzymywać bez posiłku, najadając się niejako na zapas. Mieli znakomity zmysł obserwacji i świetny słuch. Z blisko mili, śpiąc, byli w stanie usłyszeć człowieka. Buszmeni polowali za pomocą łuku, używając zatrutych strzał. Człowiek nimi trafiony umierał albo w ciągu jednego dnia, albo kilku. Wyrażenie zgody na podjęcie służby u Portugalczyków było o tyle łatwe, że wiązało się z tradycyjnym konfliktem Buszmenów z ludami Bantu, które ich podbijały.

Artykuł został opublikowany w 9/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.